Kolejny dzień wymagającej trasy i pięknych widoków. Dwa duże wejścia, strome zejście, 27 kilometrów.
Z albergue w Berducedo wyruszamy o 8.30 po skromnym śniadaniu w barze na dole. Jest zimno. Po raz pierwszy trzeba założyć bluzę z długim rękawem.
Z Berducedo w górę, po kamiennych łupkach, a potem w dół do Mesa, małej wioski w dolinie.
La Mesa
Malownicze kamienne domy z łupkowymi dachami. Siedemnastowieczny kościół parafialny Santa María Magdalena
Zbudowany z lokalnego łupka budynek, z czworokątną absydą. To niewielkie wzniesienie, na którym stoi kościółek to kurhan sprzed kilku tysiącleci. Kolejny przykład chrystianizacji przestrzeni, która już w wcześniej była znacząca dla miejscowych ludzi.
W nowym, eleganckim albergue pijemy w barze pierwsze piwo sin alcohol tego dnia.
Potem rozpoczyna się ciężkie podejście na wysokość 1040 m n.p.m., po asfalcie. Łatwiej niż po kamienistych ścieżkach, a jednocześnie jakby bardziej nużąco i męcząco.
Na górze, w przysiółku Buspol stoi łupkowa czternastowieczna kapliczka „na miarę człowieka”. Wewnątrz znajduje się rustykalny, polichromowany ołtarz, kilka wazonów z kwiatami.
Kto tu donosi świeże kwiaty? To jedna z najstarszych kapliczek w Asturii.
Kiedyś było tu też schronisko dla pielgrzymów.
Za kapliczką stoi płot z łupków i rozciąga się rozległy widok na wielką zaporę daleko w dole. Widać miejscowość na szczycie po drugiej stronie rzeki i zalewu. To pewnie nasz cel. Daleko jeszcze i do tego trzeba będzie zejść na sam dół doliny, przejść przez rzekę i wejść z powrotem na podobną wysokość.
Wieje zimny wiatr, ubieramy się w kurtki. Schodząc niżej widzimy przy drodze ogłoszenie o zmianie trasy z powodu pożarów lasów w kwietniu 2017 roku, czyli półtora roku wcześniej, ale nigdzie nie widzimy znaków prowadzących do tej nowej trasy. Słyszymy jakieś odległe jakby wołania, stoimy, rozglądamy się – nikogo nie widzimy. Ruszamy więc starą trasą, drogą w dół.
Mija nas samochód, po chwili widzimy jak z dołu pędzi w naszym kierunku wielki owczarek. Mamy przy sobie odstraszacz dźwiękowy na psy, ale nigdy jeszcze go nie użyliśmy.
„Daj mi odstraszacz!” – woła Z.
„Gdzie jest?” – pytam ja.
„W lewej kieszeni zewnętrznej!”
„Mojej lewej czy twojej?”
„Przecież stoisz za mną, mamy lewą stronę po tej samej stronie!”.
Pies jest już przy nas. Nawet na nas nie spogląda, biegł za samochodem. Już go nie widać, kiedy w końcu znajduję odstraszacz, który niesiemy już ponad 400 kilometrów. No zuchy z nas, nie ma co. Stoimy i śmiejemy się – i z ulgi i z samych siebie.
Schodzimy w stronę zapory na rzece Navia, przez spalony las.
Na długości 7 km schodzi się 900 metrów w dół, na poziom rzeki. Ostre skały wiszą nad drogą, urwiska spadają stromo, daleko w dół. Groźny krajobraz. Trudno sobie wyobrazić znalezienie się tu, na tej wąskiej ścieżce, w czasie pożaru. Gęste poszycie musiało płonąć jak dywan. Zejście momentami bardzo strome, ale ścieżka ziemista, nie wyłącznie kamienista jak przy wczorajszym zejściu. Spotykamy siedzącą na kamieniu starszą parę Niemców, wyglądają na zmęczonych.
Jesteśmy na poziomie zapory.
Embalse de Salime, zapora na rzece Navia
„Susza rywalizuje z wojną domową jako główne przekleństwo w historii Hiszpanii” – zapisałam kiedyś ten cytat, ale bez autora.
Ogromna zapora to jedna z najbardziej monumentalnych budowli przemysłowych w Asturii.
Budowę rozpoczęto w 1945 roku, trwała 10 lat.
Zatrudniono około 3000 pracowników, dla których zbudowano cztery osiedla z usługami i szkołami. Pod wodami pozostało 14 miejscowości.
Krajobraz szpecą opuszczone konstrukcje betonowe z czasów budowy tamy, która wymagała produkowania większości materiałów na miejscu.
Wiszący mirador czyli punkt widokowy Boca de Ballena czyli Paszcza Wieloryba.
Przechodzimy na drugą stronę zapory i siadamy na przydrożnych kamieniach na pierwszą przerwę „siadaną”, po 4 godzinach marszu. Patrzymy ze zdumieniem na górę, z której dopiero co zeszliśmy.
Wygląda jak góra, na której nie da się równo stanąć, a co dopiero z niej zejść. Plątanina skał, spalonych drzew.
Teraz Niemcy mijają nas siedzących na kamieniu.
Ruszamy na drugą dziś górę do pokonania, do Grandas de Salime. Tym razem szlak prowadzi przez cały czas poboczem szosy wijącej się wokół góry, na wysokość 600 metrów. Marsz po równej nawierzchni, wznoszenie łagodne jednak te 5 km nieustannej wspinaczki po asfalcie bardzo mnie męczy. Minęli nas Niemcy machający do nas z taxi. Postanawiamy, że z Grandas do Castro też pojedziemy taksówką – dosyć na dziś.
W Grandas de Salime Z. wiele sobie obiecuje po lunchu z ośmiornicy w sławnej pulperii, ale chyba źle trafialiśmy, bo pulpo nie mają. Jemy paprykę faszerowaną dorszem i pijemy 5 piw, oczywiście bezalkoholowych. Normalne piwo na tym etapie to byłby duży błąd. Przerwa trwa całą godzinę, więc odzyskujemy wigor i postanawiamy jednak iść prawie 5 km do Castro, gdzie mamy rezerwację. Nie mamy czasu na zwiedzenie szeroko chwalonego Muzeum Etnograficznego. Na przykład, opinia z Tripadvisor, jedna z wielu podobnych:” Takie wspaniałe muzeum etnograficzne w tej małej wiosce to naprawdę coś, co można nazwać ukrytym klejnotem! Jest wszechstronne, obejmujące więcej niż Asturię, właściwie całą Hiszpanię. Personel jest lokalny i z pasją prezentuje swoje dziedzictwo”. Zamknięte w poniedziałek.
W miasteczku jest też park, stare kamienne budynki, bary pełne odpoczywających wędrowców.
Zrób to lepiej niż my (kliknij tutaj, aby przeczytać)
Gdybyśmy szli tą trasą jeszcze raz, przenocowalibyśmy w nowym albergue w Mesa, żeby mieć więcej czasu po południu w Grandas de Salime, gdzie również zatrzymalibyśmy się na noc. Tu warto pójść do Muzeum Etnograficznego i zobaczyć dokładniej miasteczko. W Castro nie było nic wokół albergue.
Droga z Grandas przez pola, laski i na koniec przez piękny dębowy las.
Przechodzimy koło wiejskiego domu seniora, grupka starszych ludzi siedzi na ławeczkach przed budynkiem, pozdrawiają nas, pytają skąd jesteśmy, „Z Polski? O to daleko. Buen camino”. To ciekawe. Spotykają tu ludzi z całego świata, codziennie, w tym małym przysiółku w górach. Pewnie zagadują wszystkich. Jaki dom seniora w dużym mieście ma takie kosmopolityczne otoczenie?
Castro
Kamienny albergue w Castro (pokaż na mapie) stoi na wzniesieniu samotnie, ale ma bar i wszystko co trzeba. Pokoje wszystkie są czteroosobowe.