Dzień 29: Pola de Allande – Berducedo, 20 km

Wychodzimy, gdy już zrobiło się jasno, prawie wszyscy już poszli. Przed albergue łapie nas wkurzony taksówkarz i pyta, gdzie jest ten pielgrzym z brodą. No to zrozumieliśmy, dlaczego pulchny Niemiec, który na sportowca nie wygląda, zazwyczaj był w albergue przed nami. Teraz zamówił taxi i zaspał.

Trasa początkowo po ulicy i drodze bez pobocza, tuż za miastem skręca w las i zaczyna się wspinaczka na Puerto del Palo, która trwa dla nas, z odpoczynkami, ok. 3 godzin. Idziemy oszczędnym tempem piękną gruntową ścieżką wzdłuż rzeczki w dole, przez las, przez gołoborze, w górę, ciągle w górę, mniej lub bardziej stromo, w cieniu, czasem przechodząc przez strumyki, które zasilają rzekę.

Do tego plecaki dziś są cięższe z powodu zapasów wody. Dzień słoneczny, przyjemny. Po około 3 km dochodzimy w okolice budynku albergue Peñaseita, do którego klucze trzeba wziąć w barze Casa Vinas. Zwolennicy noclegów tutaj chwalą samotność, krytycy krytykują spartańskie warunki.

Po przecięciu drogi z ruchem kołowym, trasa idzie jeszcze kawałek pod górę do szczytu, tym razem otwartym terenem.

Na szczycie Peurto del Palo (1146 m) widoki dalekie, na kolejne pasma gór. Szczyt pozbawiony drzew, porośnięty kępkami kwiatów podobnych do krokusów. To najwyższy punkt tego Camino. Robimy przerwę na posiłek i podziwiamy 360 – stopniową panoramę. Puste hale, pasma górskie i odległe horyzonty. Przychodzą grupki, które poszły przez Hospitales. 

Następny kawałek pozornie łatwiejszy, bo w dół. Pozornie, bo po luźnych kamieniach. Nie mam odwagi gnać tak jak ci długonodzy młodzieńcy, co nas wyprzedzają, bez zastanowienia, śmiało stawiający buciory na tym luźnym podłożu.

Za chwilę następne wzniesienie – Montefurado i kamienna maleńka wioska, która ma podobno jednego mieszkańca oraz małą kapliczkę św. Jakuba.

Ten malowniczy zespół kamiennych domków, jest starym schroniskiem pielgrzymów, piątym na szlaku Hospitales, które istniało w tym miejscu przez wieki i pewnie niejednego pielgrzyma uratowało w tym niegościnnym miejscu, na końcu długiej wspinaczki. Prowadzący schronisko mieli obowiązek nie tylko zapewniać nocleg i posiłek pielgrzymom, ale także dbać o drogi, wystawiać zapaloną latarnię po zmroku, a przy mglistej pogodzie nawoływać regularnie, aby dać znać zgubionym wędrowcom w którym kierunku mają iść. Schronisko w Montefurado działało jeszcze w XIX wieku.

Montefurado czyli „dziurawe/wydrążone wzgórze” – ta nazwa przypomina czym były te tereny za czasów rzymskich. Wydobywano tu złoto, drążono tunele. Pozostałości po wcześniejszych osadach castro z epoki brązu naliczono na tym terenie aż jedenaście. Zachowały się też w tych górach liczne tumuli – kopce grzebalne jeszcze starszej kultury.

Naprawdę ziemia ta nasiąknięta jest historią.

Strzałki każą nam przejść przez furtkę, prosto w stado leżących krów. Nie są nami zainteresowane. Szlak za wzgórzem schodzi na drogę, w pobliżu skrzyżowania Puentenueva, ale jest ścieżka równoległa do drogi, nie trzeba iść po asfalcie.

Wejście na kolejny szczyt i znów daleki widok, choć trochę inny – góry zielone, zalesione, między nimi głębokie doliny i rzeka. Nieco dalej zbocza gołych gór poprzecinane białymi pasmami kamienia. Tyle różnorodności widzimy na tak niewielkim dystansie.

Lago, wioska licząca 26 mieszkańców wygląda jak wymarła, nie widać ani jednego człowieka. Podobno kiedyś był tu bar. Dobrze, że na to nie liczyliśmy. Przy przysadzistym kościele z dwoma dzwonami, rośnie wielki, 500-letni cis, wpisany na listę pomników przyrody.

Cis to święte drzewo Celtów. W Asturii często widzimy stare cisy rosnące przy kościołach. Kościoły budowano w pobliżu pogańskich miejsc kultu, pewnie tak samo tu było. Ze wspomnień jednego z nielicznych mieszkańców Lago:

„Przyjęcia, pożegnania, spotkania sąsiedzkie i parafialne odbywały się w miejscu przesiąkniętym magią cienia rzucanego przez to drzewo. Miejscowość i cała parafia, to tutaj wszyscy spotykaliśmy się po mszy i dzieliliśmy się opowieściami, obchodziliśmy też święta, a procesja zawsze przechodziła pod cisem. Kilka lat temu cis zaczął usychać. Musieli usunąć niektóre chore gałęzie i przywieźli mu ziemię z Francji, co sprawiło, że ożył”.

Dwadzieścia sześć zapewne starszych osób mieszkających w sercu gór, pięćsetletnie drzewo, akcja ratunkowa dla drzewa pewnie przez nich spowodowana, specjalna ziemia z Francji – czyż to nie optymistyczna opowieść?

W pobliżu stara kapliczka ze zdjęciami, zapewne byłych pielgrzymów. Sporo takich pamiątek widzi się na Camino Frances, czyli na Drodze Francuskiej. Tutaj rzadko.

Berducedo

Trochę po asfalcie, trochę przez piękny las, w końcu drogą wśród pól docieramy do Berducedo, największej z wiosek na dzisiejszej trasie, liczącej166 mieszkańców, gdzie mamy rezerwację w albergue Casa Margues (pokaż na mapie). Na dole jest bar z menu peregrino i śniadaniami. Niedaleko, bo zaledwie 4 km dalej, po płaskim, jest nowy albergue w La Mesa, gdyby Berducedo było pełne. 

apvc-iconOdwiedzin: 2841