W nocy „współspacz” Włoch chciał nas chyba podusić. Zamknął okna na wszelkie możliwe klamki i zasuwy. Dlaczego właśnie Włosi i Hiszpanie, mający ciepły klimat, pilnują, żeby się odrobina powietrza nie dostała do pomieszczenia w nocy? To zaobserwowaliśmy na różnych trasach. Nie bacząc na hałas odsuwam te zasuwy i uchylam w nocy okno, bo spać się nie dało. To znaczy mi się nie dało – pozostała trójka chrapała zdrowo. Jak ja takim zazdroszczę. Dobrze, że są audiobooki i słuchawki.
Wychodzimy jeszcze po ciemku, w gęstej mgle, po odebraniu spakowanej wałówki na drogę w barze. Droga piękna, przez las podświetlony wschodzącym słońcem. Włoch się całkowicie rehabilituje w moich oczach goniąc za nami z ładowarką, którą zostawiłam w gniazdku.
Morze mgły w dolinie pod nami.
Wznosimy się nad nim coraz wyżej, do szczytów z wiatrakami, na wysokość ponad 1100 metrów, na El Acebo.
Piękne widoki na Góry Kantabryjskie.
Mijamy granicę Asturia – Galicja.
Teraz symboliczne muszle z promieniami będą pokazywać kierunek odwrotnie, czyli promieniami do przodu. W sumie to mało ważne, liczą się żółte strzałki, jednoznacznie pokazujące kierunek, bez interpretacji zależnej od regionu.
Ze szczytu widzimy w dole białe domy Fonsagrady, miasta na naszej drodze. Wydaje się tak niedaleko i zachęcająco w dole. „Ale łatwy etap” myślę sobie pochopnie.
Schodzimy do przełęczy z pierwszym barem w Galicji, gdzie wszyscy oczywiście zachodzą.
Zabawnie ekscentryczny bar czy kawiarnia, zagracony różnymi drobiazgami, plakatami, wywieszkami. Plecaki musza poczekać w korytarzu, żeby tłoku nie robić.
„No descalzarse” znaczy „Nie zdejmuj butów”. Elegancki lokal; tak jak lubimy 😀.
Nawodnieni, posileni ruszamy dalej. Za barem krótka górka i wygodna, w większości płaska droga w kierunku Fonsagrady. Miasto pojawia się i znika, zaskakująco – coraz wyżej ponad nami.
Nie tego spodziewa się wędrowiec po 25 kilometrach marszu, zwłaszcza od miasta, które nie tak dawno widział daleko w dole. Podobno jeden pielgrzym po tym etapie przyszedł do albergue w Fonsagrada, położył się na łóżku i umarł.
Z Fonsagrada łączy się jedna z legend o św. Jakubie. Poproszony przez ubogą matkę o wspomożenie zamienił wodę w miejskiej studni – Fons Sacra – w mleko dla jej dzieci. Stąd ma pochodzić nazwa.
Fonsagrada robi raczej smętne wrażenie miejsca bez charakteru, bloki, nijakie domy. Chyba niewielu emigrantów tu wróciło. Po drodze przechodzimy przez Padron. Wioska wygląda dość malowniczo. Nasz albergue jest 2,5 km poza miastem, w O Pineiro. Jest to nowy i nowoczesny albergue i hotel w sosnowym lesie, nic innego nie ma wokół (pokaż na mapie).
O Pineiro
W samym albergue jest za to wszystko – pralka na monety, miejsce do suszenia, duży bar z tarasem, na którym leci flamenco z głośników i tłumek pielgrzymów siedzi, gada i je i popija to i owo, bo bar otwarty i karmi. Spotykamy trzech Polaków i Słowaków z Bardejova.
Duża sala sypialna na drugim piętrze, nad hotelem, urządzona jak wielki przedział w pociągu. Ciąg czteroosobowych komórek z zasłonkami, ale jest jedno okno na końcu tego przedziału. Uczynny i przyjazny Hiszpan, którego spotykaliśmy na trasie, załatwił nam po hiszpańsku komórkę przy oknie, które otworzył tak sprytnie (chyba je zepsuł), że żaden nocny dusiciel nie zdołał go zamknąć i było w porządku. Do tego nasz współlokator, młody sympatyczny Włoch z Mediolanu, ustąpił Z. miejsca na dolnym łóżku. Sami mili ludzie dzisiaj nam się trafili. W dobrym humorze wygrzewamy się na tarasie, ale pojawia się, odganiana, póki co myśl, że to już ostatnie dni na camino. Jak to będzie nie iść gdzieś codziennie?