O nas

Urszula i Zbigniew, rocznik 1951 i 1949. Poznaliśmy się na studiach, na Uniwersytecie Jagiellońskim, w 1969 roku. Pobraliśmy w 1972 roku.

Pracowaliśmy: Z. w mediach (Kielce, Kraków, Warszawa, Londyn), w samorządzie i w edukacji (Kielce), a U. w edukacji. Obecnie jesteśmy na emeryturze, ale ciągle pracujemy, tworząc materiały do nauczania różnych rzeczy online w ramach projektów europejskich.

No i chodzimy. Mamy szczęście mieszkać w Kielcach, w mieście zielonym i przyjemnym z którego można dojechać do lasu, w piękne przyrodniczo miejsca, jadąc autobusem miejskim w dowolnym z czterech kierunków. Od ponad pół wieku działa tu nieprzerwanie Klub Turystów Pieszych PTTK „Przygoda” (link), który przynajmniej raz w tygodniu organizuje piesze wycieczki. Chodzimy z Klubem, gdy tylko czas pozwala.

Na stronach „Trektryków” postanowiliśmy używać U. i Z., gdyż imiona których na co dzień używamy brzmiałyby tu może niezbyt poważnie, natomiast Urszula i Zbigniew do siebie przecież nie mówimy. Teksty pisze U., całą resztę robi Z.

Portal jest całkowicie „własnej roboty”, poza niektórymi, odpowiednio oznaczonymi zdjęciami i cytowanymi tekstami.

Dla kogo są nasze opowieści?

Dla naszych rówieśników. Robiliśmy kilka prezentacji o naszych wyprawach pieszych dla grup w naszym wieku i po każdej pierwszym pytaniem było: „A kto to organizuje?”. Nikt nam niczego nie organizuje, wszystko załatwiamy sami, chodzimy we dwójkę. Chcemy pokazać, że to proste i zachęcić innych boomerów to ruszenia na piesze dalekie wędrówki. Z plecakiem, namiotem, z dala od zorganizowanych grup i biur podróży.

Po co?

Dla satysfakcji, z ciekawości, dla zdrowia. Wszystkie piesze wyprawy, które opisujemy tutaj odbyliśmy po ukończeniu 65 roku życia. Oczywiście dawniej również podróżowaliśmy, ale nigdy nie mieliśmy czasu na długie piesze wędrówki.

Jednak coś się zmieniło w naszym życiu. Trzy dni po swoich 65 urodzinach Z. dostał rozległego zawału serca. Ze szpitala wyszedł z zaleceniem zażywania ruchu. Pierwszy spacer odbyliśmy po kilku dniach – musieliśmy wrócić po przejściu na drugą stronę ulicy – było to zbyt męczące. I tak, dzień po dniu, metry po metrach zaczęliśmy chodzić coraz dalej.

Jednocześnie nasz średni syn Przemek, doświadczony piechur, zaczął nas dręczyć pomysłem, że powinniśmy pójść na Camino de Santiago, do Santiago de Compostela w Hiszpanii. Sam przeszedł co najmniej dwa tysiące kilometrów różnymi trasami Camino. Na początek tylko się śmialiśmy z tak niedorzecznego żartu. On jednak nie odpuszczał: „Powinniście pójść na Camino”, „Idźcie na Camino, dobrze wam to zrobi” i tak przez całe miesiące. W końcu obaj z młodszym bratem postanowili, że pójdą z nami, na wszelki wypadek.

Na pierwsze Camino poszliśmy więc we czwórkę, 17 miesięcy po zawale Z. Przeszliśmy wówczas 240 km z Porto w Portugalii do Santiago de Compostela. Od tej pory chodzimy po różnych szlakach, przeciętnie około 1000 km rocznie. Stan naszego zdrowia, kondycja uległy znakomitej poprawie, co Pani Profesor – kardiolog potwierdza Z. podczas dorocznych wizyt. Sami siebie nieraz zaskakujemy tym, czego możemy fizycznie dokonać – nasz najdłuższy dzienny marsz to 51 km, nasza najdłuższa trasa to 520 km.

Wędrujemy po turystycznych szlakach w Polsce, Czechach, Portugalii, Wielkiej Brytanii, i in., trasach pielgrzymkowych w Hiszpanii i Włoszech (podobnie jak większość tam spotykanych „pielgrzymów” – nie z pobudek religijnych), samodzielnie wytyczonych drogach. Bierzemy udział w lokalnych imprezach, takich jak „25. Świętokrzyska”, „Konecka Pięćdziesiątka” (tak, 50 km w ciągu dnia) itp.

Skoro my, dwoje trektryków po przejściach zdrowotnych (Z.), po wielu przegranych bitwach z nadwagą i jej kompanią (U.) dajemy radę, to dlaczego nie masz dać rady Ty?

I kto mówi, że nie możesz tego dokonać?

apvc-iconOdwiedzin: 6540