Piękny etap. Na początku strome wyjście z miasta, potem do piątego kilometra ciągle pod górę, ale znośnie. Do Santiago tylko 286 km.
Idziemy powoli, bo widoki jak z bajki. W dole zostało Tineo i okoliczne wioski, co poznajemy po dachach tu i tam wyłaniających się z białego morza mgły zakrywającego dużą dolinę.
Nad tą puszystą białą niecką – góry wokół i wschodzące słońce.
W słońcu błyszczą wielkie pajęczyny z drobnymi kropelkami rosy – jak jakieś ilustracje dwoistości – paskudny pająk, a wokół jego piękne, delikatne dzieło. Powietrze pachnie wilgotnym lasem.
Droga gruntowa, zacieniona, trochę przez otwarte pastwiska.
Co to za kwiat?
Po wejściu na szczyt (915 m) widzimy z drugiej strony chyba pasmo Leon, które przeszliśmy w poprzednim roku.
Wtedy, w maju, całe pasmo było fioletowe od rosnących tam krzewów podobnych do wrzosów. Teraz jest brązowe. Bardzo piękny zakątek Hiszpanii.
Oryginalnie w dawnych wiekach trasa camino prowadziła od klasztoru do klasztoru, gdzie tylko się dało, a więc i tu należałoby zboczyć z drogi śladami dawnych pielgrzymów do opuszczonego klasztoru Santa Maria la Real de Obona z XIII wieku. Klasztor był ważnym ośrodkiem kulturalnym i religijnym, obowiązkowym miejscem etapowym na Camino Primitivo. Znaleziono tu pierwsze dokumenty na temat cydru, wymieniające go jako metodę płatności dla służby. Odejście od obecnej trasy około 800 metrów.
Ostatnie 3 km po drodze z ruchem.
Campiello
Wchodzimy na górkę i nagle pojawia się nasza wioska – Campiello, na starożytnym rozstaju dróg, wytyczonym przez naturę łatwym przejściu między regionami. Kopce pogrzebowe w polach jako ślady dawnych mieszkańców są widoczne do dziś.
Na wejściu fabryczka jakaś, 2 eleganckie prywatne albergue, sklep. Jest dopiero 13.00. Odpoczniemy dziś. Niektórzy idą dalej, ale dla nas do Pola Allende byłoby za daleko – w sumie 30 km, więc kończymy dzień dość wcześnie.
Mamy tu rezerwację pokoju dwuosobowego w albergue Casa Ricardo (pokaż na mapie), co kosztowało niewiele więcej niż za dwa miejsca w sali wspólnej. Do albergue należy bar po drugiej stronie ulicy i sklep wielobranżowy. W barze jemy plato rustico co okazuje się być frytkami z kiełbasą i jajkiem sadzonym. W albergue jest dziedziniec wewnętrzny z pralnią i stolikami.
Nasz mały pokoik jest piękny, z drewnianym sufitem, witrażykiem w oknie, łazienką, wielkim łóżkiem.
W sąsiednim pokoju mieszka para starszych Francuzów, której część damska intryguje mnie od jakiegoś czasu ilością złotej biżuterii, która dźwiga na sobie przez góry.
Wewnętrzne patio sprzyja życiu towarzyskiemu. Dosiada się do nas Amerykanin z Meksyku, opowiada jak poprzednie Camino zmieniło jego życie. Wiele z zachowań na Camino w życiu pozapielgrzymkowym uznano by za nie na miejscu, dziwne czy przesadne. Tu nikogo nie dziwi, że obcy człowiek opowiada ci o osobistych sprawach.
Na tym patio trzeba rozważyć, przedyskutować z innymi, którą trasą pójdziesz rano.
W dawnych wiekach, zanim powstało Pola de Allande trasa Camino szła drogą zwaną do dziś Hospitales – czyli schroniska. Były tam wtedy, na przełęczy, kamienne schroniska dla pielgrzymów. My decydujemy się iść przez Pola de Allande, choć oznacza to zejście mocno w dół, by potem wdrapać się na przełęcz, do której ci z trasy Hospitales będą szli wznosząc się stopniowo na dłuższym odcinku. Przez Hospitales pewnie będzie trudniej w czasie upału, przy wietrze czy mgle.
Można też zrobić jak nasz syn Przemek, któremu szkoda było opuścić jednej z tych dwóch atrakcyjnych tras – poszedł więc drogą Hospitales na docelową górę, zawrócił, zszedł do Pola de Allande, pozwiedzał i następnego dnia wrócił na tę samą górę drugą trasą. No ale on chodzi w tempie dla nas nieosiągalnym.