Postanowiliśmy darować sobie przejście 7 km przez miasto, stromo w górę po asfalcie i podjechaliśmy autobusem nr 16 (przystanek za teatrem) do przystanku Cristobal Balenciaga 96. Zaraz obok przystanku docelowego, po prawej, jest trasa Camino. Bilety u kierowcy za gotówkę.
Można też wjechać kolejką na wzgórze Monte Igueldo z latarnią morska i pięknymi widokami i stamtąd szukać żółtych strzałek. Trasa po lesie i polach.
Orio
Wciśnięta między rzekę Oria i góry miejscowość rybacka z ładnym starym centrum. Około 6000 mieszkańców.
Przed miasteczkiem mijamy pustelnię San Martin de Tours, patrona wędrowców i pielgrzymów. Jest tu też prywatny albergue. A przy okazji – drogi świętego Marcina z Tours zatwierdzone przez Radę Europy jako drogi kultury europejskiej liczą ponad 5000 kilometrów, przechodzą przez 12 krajów, ale nie ma wśród nich Hiszpanii.
Wchodzi się do miasteczka z góry koło wielkiego kamiennego kościoła San Nicolas, typowej świątyni obronnej, która była ważną częścią fortyfikacji miasteczka. Na szerokim jakby ganku zapewne sypiali pielgrzymi. Miasto miało przywilej trzymania dwóch łodzi na rzece, które przeprawiały ludzi i towary, zanim powstał most. Od pielgrzymów nie pobierano opłat.
Przez Orio, potem przez most na drogą stronę rzeki Oria, gdzie strzałki prowadzą długą nadrzeczną promenadą bez możliwości zejścia w bok (warto zajść do toalety w Orio). Potem w górę wśród winnic,
obok kempingu i drogą z ruchem samochodowym w dół do Zarautz.
Zarautz
Ładne, wakacyjne miasteczko, plaża, fale, atmosfera wakacji. Plaża w Zarautz jest najdłuższą plażą w Kraju Basków, tłumy surferów śmigają po falach, dzieci śmigają po piasku, bary pełne – zaczął się weekend. Latem można w Zatoce Biskajskiej obserwować wieloryby oczywiście daleko od brzegu.
Po starej wiosce wielorybników niewiele zostało, zniknęły też nadmorskie pałace bogaczy z XIX wieku wzdłuż promenady zamienione na wydajniejsze apartamentowce. Stoi gotycki obronny kościół Santa Maria la Real z XV wieku, na którego gotyckiej wieży wisi całkiem pospolity współczesny zegar. Wewnątrz znajduje się grób nieznanego pielgrzyma, wzniesiony ku pamięci wędrowca, który czując, że nie dotrze do Santiago, chciał być tu pochowany anonimowo. W wieży mieści się muzeum Sztuki i Historii Zarautz.
Nocujemy w albergue (pokaż na mapie), gdzie docieramy o 14.50 i dostajemy numery 31 i 32 z 60. Duża sala w centrum młodzieży, spory ogród ze stolikami, gdzie robimy sobie kolację i śniadanie.
Albergue wiele traci przez personel i higienę – łazienki brudne, w nocy duszno. Po pandemii nie został już uruchomiony.
Spacer nad morzem, po mieście i kolejne odkrycie o podłożu językowym.
Przechodziliśmy obok często tu spotykanych sklepów z szybami zaklejonymi wysoko czerwoną folią i z budzącą podejrzenia nazwą Eroski. No to je omijaliśmy. Teraz tu, w Zarautz, czerwone drzwi sklepu rozsuwają się i wychodzą dwie starsze panie, z torbami na kółkach. To trzeba zbadać natychmiast. Wchodzimy i zaczynamy się śmiać. To jest supermarket spożywczy. Dobrze, że już czwartego dnia się zorientowaliśmy. Dziś będzie tania kolacja.
Osoby spotkane – grupka studentów uniwersytetu w Santiago de Compostela. Z. rozmawia z nimi o uniwersytecie, w którym był kilka lat wcześniej przy okazji robienia projektu europejskiego. Znają wspólnie jednego z wykładowców – Mario. Mały świat. Młodzież sympatyczna; idą tylko przez tydzień.
W nocy przychodzi do albergue młody człowiek mówiący do siebie po francusku, zachowuje się dziwnie, świeci Z. mającemu dolne łóżko obok niego latarką w oczy, ogląda go dokładnie. Z. się zbiera pospiesznie i przenosi się na łóżko nade mną.