No to ruszamy na nasze trzecie Camino.
Po noclegu w Pension Gema próbujemy się dostać autobusem do przystanku Hondaribia Lotnisko, by stamtąd pojechać taxi do kaplicy Guadalupe na wysokość 200 m. Autobus N25 nie jedzie do lotniska jak sądziliśmy, więc taksówką za 15€ jedziemy prosto z miasta do sanktuarium stojącego na miejscu starej pustelni. W ten sposób skracamy sobie sławną, wyczerpującą wspinaczkę na górę Jaizkibel (645 m). Męczących podejść potem i tak nie brakuje.
Można zacząć w oficjalnym punkcie startowym, czyli na moście Santiago, na rzece Bidasoa, pomiędzy Irun i Hendaye, czyli pomiędzy Hiszpanią i Francją i iść za strzałkami przez miasto.
Santuario de Guadalupe z XVI wieku. W środku figurka Czarnej Madonny znaleziona na tym wzgórzu przez dwoje dzieci. Uroczyste obchody święta La Virgen de Guadalupe 8 września. Za sanktuarium pozostałości fortu z XIX wieku.
Tutaj, koło kaplicy trzeba się zdecydować, czy idzie się łatwiejszą drogą dołem, ale bez widoków, czy trudniejszą, grzbietem gór Jaizkibel. Idziemy górą.
Droga górą nazywana jest purgatorio czyli czyściec i zasługuje na swoją nazwę – jeszcze nie piekło, ale do raju daleko. Strome podejścia i zejścia po śliskich skałach, wąskich ścieżkach.
Nagrodą za tę „alpejską” wersję trasy miały być widoki piękne i rozległe, na zatokę, Francje, Hiszpanię. Miały, bo gęsta mgła ledwo pozwala zobaczyć najbliższe metry trasy. Mijamy nadajniki – widzieliśmy je z samolotu. Prehistoryczne miejsce pochówków oznaczone dolmenami:
Ruiny dawnych wojskowych wież obserwacyjnych zbudowanych podczas ostatniej wojny karlistowskiej (1872-1876):
Porządnie urządzony mirador, czyli miejsce widokowe z objaśnieniami, czego nie widzimy. No, pech.
Ciekawie, atmosferycznie, ale ślisko i mokro, siąpi, nic nie widać.
Próbujemy się zorientować na Garminie jak iść dalej, bo strzałki zgubiliśmy, teren opada na bok, ale on, najpierw ciemnieje, a potem nas zawiadamia, że odkrył, iż jesteśmy… w Europie. Mgła, nie wiemy jak daleko jest brzeg tego grzbietu, ale szczęśliwie odnajdujemy ścieżkę.
Przypis ZS: to był Garmin z dotykowym ekranem. Mokry – zgłupiał. Pod wpływem tego doświadczenia przerzuciliśmy się w następnych latach na sprezentowanego przez Synów Garmina z manipulatorem, którego wszystkim radzimy używać.
Owce się pasą, pielgrzymów z dużymi plecakami nie widzimy, pewnie poszli dołem.
Trzeba wziąć dużo wody na ten etap, nie ma żadnego baru po drodze.
Po około 3 godzinach deszcz ustaje i już łatwiejszą drogą schodzimy do Pasajes San Juan.
O 15.00 jesteśmy pod albergiem (schroniskiem dla pielgrzymów) Santa Ana (pokaż na mapie). Trzeba poczekać godzinę na otwarcie.
Siedzimy na schodach, rozmawiamy z sympatyczną parą z Vancouver – Jamesem i Debrą, Australijczykiem, Włochami. Pierwsze kontakty na tym Camino.
Albergue jest mały (14 miejsc), na zapleczu siedemnastowiecznego kościoła, wysoko na skale, nad miasteczkiem. Zapełnia się szybko.
Widok z góry ładny.
Zejście do miasteczka po schodach. Tapas czy raczej pintxos w barze – bardzo dobra kanapka z pieczoną cielęciną, anchois i zieloną marynowaną papryczką.
Spacer po wąskich uliczkach.
Jak z klęski zrobić wielką motywująca legendę? Kliknij tu, aby się dowiedzieć.
Przy głównej uliczce stoi duży ołtarz wotywny wydrążony w skale, za metalowym ogrodzeniem.
Ołtarz został postawiony w 1580 roku w podzięce za zwycięstwo (?) w bitwie pod Roncesvalles (120 km stąd), znanej u nas jako klęska w wąwozie Roncevaux, a walczyli Frankowie Karola Wielkiego z Maurami. W bitwie zginęło wielu Franków, w tym hrabia Roland, bohater sławnego eposu rycerskiego Pieśń o Rolandzie. To wiemy ze szkoły.
Jak to? – dziwimy się czytając tablicę na ołtarzu. Dziękują za klęskę swoich? Przecież Frankowie wracali z wyprawy przeciw muzułmanom, a Roland to nasz bohater, paneuropejski. To tak jakby ktoś u nas dziękował za potop szwedzki.
„Doczytane” później: W roku 778, wracające do Francji wojska Karola Wielkiego splądrowały i zniszczyły Pampelunę, stolicę uważaną za swoją przez Basków, choć pod władzą muzułmańską. W odwecie Baskowie wspólnie z Maurami zasadzili się w wąwozie i roznieśli straż tylną armii Karola Wielkiego. Niektórzy szacują liczbę zabitych w tylnej straży na około 2000, przy minimalnych stratach po stronie Basków. Wiele osób z Pasajes brało udział w tej bitwie.
Dlaczego nie kojarzyliśmy tej sławnej bitwy z Baskami?
Stara legenda została odkurzona po 300 latach jako „polityczne złoto”.
Przy całej swej popularności i znaczeniu literackim, Pieśń o Rolandzie przedstawia nie całkiem prawdziwy obraz bitwy 15 sierpnia 778 na przełęczy Roncevaux.
Poemat powstał 300 lat po bitwie, w czasie krucjat. Potrzebny był mit, bohater, wzór dla nowych bohaterów. Wygumkowano z tej historii dzielnych Basków i zastąpiono ich tymi, których teraz należało wypędzić z Ziemi Świętej. W poemacie baskijscy górale sprzed 300 lat zostają zastąpieni przez 400 000 Saracenów, muzułmanów.
Nie raz w wędrówkach po różnych krajach nasza wizja zdarzeń historycznych spotyka się z prawdą innych ludzi. Pamiętam jak mnie, sumienną czytelniczkę Trylogii w szkole podstawowej, zaskoczył pomnik Chmielnickiego na wycieczce w Kijowie w młodych latach.
Siedzimy nad wodą na murku, zauważamy jakieś wirowisko licznych, małych płetw kręcących się pracowicie w wodzie, w jednym miejscu. James, mówiący po hiszpańsku, idzie się dowiedzieć u miejscowych co to jest. Okazuje się, że to małe rybki żywiące się ściekami z miasteczka. Nikt ich nie łowi, nawet mewy.
Miasteczko Pasajes po tej stronie zatoki składa się z jednej ulicy wzdłuż wybrzeża, placyku z kolorowymi wąskimi domami, 2 kościołów.
Jest tu dom, w którym mieszkał Victor Hugo. Często cytowana wypowiedź pisarza na temat Basków „Baskowie to naród, który śpiewa i tańczy u stóp Pirenejów” wkurza ich do tej pory.
Domki na tym placyku to typowe domy dla miejscowości rybackich – wąskie na dwa okna, dwupiętrowe, z drewnianymi balkonami. To jest stara część miasteczka – Pasajes San Juan.
Po drugiej stronie zatoki miasteczko współczesne – Pasajes San Pedro.
Pasajes (Pasaia) było głównym portem wielorybniczym Europy. Stąd przez stulecia żeglarze baskijscy wyruszali na połów wielorybów na północny Atlantyk. Stąd generał Lafayette wyruszył do Ameryki w 1777, na wojnę o niepodległość i został bohaterem dwóch narodów. W XVII wieku w Pasajes było siedem stoczni. Port ciągle jest ważny. W sielskim otoczeniu albergue na górze trudno sobie uświadomić w jak ważnym historycznie miejscu się jest.
Lokalne święta obchodzi się w imieniny patronów, czyli Jana i Piotra oraz 25 lipca w dniu świętego Jakuba.
Baskowie kochają śpiewać
O 19.00 zaczyna się ogłoszony wcześniej przez hospitalerę (gospodyni albergue) koncert chóru w „naszym” kościele na skale. Specjalnie dla pielgrzymów, wstęp oczywiście wolny.
Ludzie, raczej starsi, śpiewają między innymi o Camino – „caminande, peregrino” – do melodii „Hallelujah”. „Podążaj swoją drogą, pielgrzymie”. Bardzo to krzepiące przed ponad pięćsetkilometrowym marszem.
W tym otoczeniu, na początku długiej drogi, bardzo nam się ten godzinny koncert podoba.
Ciekawostka, że członkowie chóru śpiewając pieśni po hiszpańsku spoglądają do otwartych folderów ze słowami czy nutami, a przed przejściem do pieśni baskijskich wszyscy je zamykają i śpiewają z pamięci.
Na koniec wszyscy wstają. Ci, co potrafią – wspólnie z chórem śpiewają baskijską pieśń patriotyczną. Godnie, spokojne, nikt rac nie rzuca.
Liczne chóry baskijskie powstały w XIX wieku w ramach zachowania języka i kultury i działają do dziś.
On chante comme un Basque – Śpiewać jak Bask to francuskie wyrażenie oznaczające, że ktoś śpiewa, dobrze, głośno i chętnie – twierdzi Mark Kurlansky.
Po koncercie miła pogawędka z członkami chóru, którym hospitalera przedstawiła nas jako peregrinos de Polonia.
Sala sypialna 8-osobowa, otwarte okno, śpi się dobrze. Rano budzi nas łagodna pieśń baskijska puszczona przez hospitalerę. No to jesteśmy na Camino.