Dzień 8:    Colle di Val d’Elsa –  Monteriggioni, 15,5 km

Mieliśmy dziś zamiar wyjść bez plecaków na zakupy na śniadanie i rozejrzeć się po okolicy przed ruszeniem na szlak, ale około 8-mej przychodzi sms, że w zamku Monteriggioni, gdzie dziś nocujemy, musimy się zameldować do 15-stej lub dopiero po 18-stej.

Zostawiamy więc klucze i idziemy z plecakami na główny plac dolnego miasta, czyli Piazza Arnolfo de Cambio coś zjeść przed drogą. W małych kawiarenkach tłumek miejscowych odbywa poranny rytuał picia kawy. Kupujemy produkty na śniadanie i na drogę i siadamy na placu, w słabym słońcu. Kanapka z tuńczykiem, majonezem i kaparami jest bardzo dobra.

Plac stworzony w XIX wieku od początku jako miejsce handlu i spotkań wygląda spójnie z budynkami z podcieniami wokół, ratuszem, porządną nawierzchnią i pomnikiem na środku.

Colle di Val d”Elsa, główny plac w „dolnym” mieście

Ruszamy. Pierwsza godzina marszu to przejście przez osiedla mieszkaniowe, przedmieścia, wzdłuż ruchliwej drogi.

Na ulicy zatrzymuje nas starsza kobieta i pyta skąd jesteśmy. Mówimy „Polonia”, na co ona ze współczuciem, że wojna u nas. „Nie, nie u nas, w Ukrainie” wyjaśniamy, ale wygląda, że z jej perspektywy to właściwie to samo. Życzy nam szczęśliwej drogi i odchodzi kiwając głową ze współczuciem. Intencje miała dobre, choć geograficznie nieprecyzyjne.

W końcu szlak prowadzi na drugą stronę drogi, którą nie jest łatwo przejść w porannym ruchu, potem przez most wysoko nad rzeką Elsa i w lewo w boczną drogę.

Etap łatwy, po płaskim, po białych gruntowych drogach, spokojnych asfaltowych, przez laski z niespodzianką.

W środku lasu stoi sobie gliniana świnka.

Nie mamy czasu na zwiedzenie Abbadia a Isola, czyli Opactwa na Wyspie, gdzie arcybiskup Sigeric zatrzymał się 1000 lat temu. Opactwo benedyktynów powstało tu w roku 1000 na skrawku lądy otoczonym bagnistym jeziorem. Przez wieki pełniło funkcję schroniska dla pielgrzymów. Dziś można tu przenocować w dawnych celach mnichów w hostelu Ostello Contessa Ava dei Lambardi.

Najechanie kursorem = lunetka

Monteriggioni

Zamek Monteriggioni na wzgórzu pokazuje się nagle po wyjściu zza domostw i robi wrażenie. Wydaje się blisko, ale od tego miejsca jest jeszcze około godziny szybkiego marszu przez rozległe pola, a potem mordercze podejście do bramy. Nie chcemy się plątać po okolicy aż do osiemnastej, więc idziemy szybko, bo niedługo będzie piętnasta, kiedy to restauracja, w której mamy odebrać klucz zostanie zamknięta. Na ostatnim podejściu stromo w górę do bramy zamku Z. idzie przodem, a ja zostaję, by wejść swoim emeryckim tempem z wieloma przystankami. Jemu wspinaczki nie przeszkadzają, ale jak się potem przyznał, w restauracji, gdzie wszedł o 14.55, personel najpierw kazał mu usiąść, podał szklankę wody, a potem dopiero dał klucz.

Ja ciągle idę, ale widzę, że nikt mnie nie wyprzedza, wszyscy przystają co chwilę. Dwaj Anglicy w średnim wieku pchają rowery pod górę. Na górze stajemy pod bramą – „It was brutal” wysapuje jeden z nich. „Skąd jesteś?” pyta odzyskując nieco tchu. „Z Polski”. „Kraków jest piękny” – mówi on.

Po przejściu przez bramę wchodzimy do jakby mini miasteczka – jest plac, mały romański kościółek, domy wokół, wszystko otoczone porządnymi murami. Główna ulica nazywa się 1-go Maja. Jakoś nie pasuje ta nazwa tutaj. Miasteczko jak pudełko, ale i tak udaje nam się zgubić, musimy się zdzwonić.

Nocujemy w Camere Dentro il Castello (pokaż na mapie), czyli w zameczku, przy głównej uliczce. Wąskie schody, na piętrze pięknie urządzony wspólny salonik z kominkiem dla gości, z którego odchodzą drzwi do pokoi.

Pokoik malutki, ale stylowy, a mini łazienka za tym lustrem wyraźnie nie jest tu na swoim miejscu, ale ma wszystko czego potrzeba, sprytnie rozmieszczone na minimalnej przestrzeni.

Kładę się na łóżku naprzeciwko otwartego okna i obserwuję szaleńczą pracę jaskółczych młodych matek. Nad oknem jest rządek gniazd, a z nich wystają nienażarte dziobki ptasiego potomstwa. Zastanawiam się, kiedy jakaś śmigająca prosto w stronę okna matka nie wyrobi zakrętu i wbije mi się wraz ze smakowitym robalem prosto w czoło.

Wejście na mury jest płatne, ale warto się przejść po metalowym balkonie wokół murów.

Twierdza została wybudowana dla obrony granic Sieny przed panoszącą się Florencją. Wokół zamku krajobraz niezmieniony od wieków – pola, winnice, wzgórza, pusto, żadne miasto nie urosło wokół twierdzy. Wroga można wypatrzeć z daleka. Chyba udaje się nam wypatrzeć Sienę na horyzoncie, nasz jutrzejszy cel.

Cicho. Po platformie chodzi wraz z nami para – rozmawiają po francusku, mówi głównie on. Dopiero gdy schodzą orientujemy się, że kobieta jest niewidoma.

Pora coś zjeść. Jest restauracja Antico Travaglio czyli Stara Kuźnia o dobrych recenzjach na Tripadvisor, jest bar, więc zostawiamy posiłek na koniec dnia, kiedy się ściemni i widoków nie będzie. To błąd – robi się ciemno, tłumek znika, ale ciągle dochodzą grupki z parkingu.  Okazuje się, że to ludzie z okolicy przyjeżdżają do tej restauracji na kolację, oczywiście po uprzedniej rezerwacji miejsca. Bar już zamknięty. W pustawej restauracji przepraszają, ale nie ma już miejsc dziś wieczorem. Staje przed nami wizja masakry trzustkowej, bo otwarta jest tylko lodziarnia, a głód już spory. Jednak kelner chcąc nam chyba pokazać, że faktycznie nie ma miejsc, otwiera wielką księgę i wskazuje:” O, proszę, ostatnie miejsce zarezerwowane już za 90 minut.” „Półtorej godziny? My makaron zjemy za 20 minut”.

Ryzykując skandal z rezerwacjami prowadzą nas do stolika, chyba nie bardzo wierząc, że można zjeść posiłek w czasie poniżej 90 minut. Długie wieczorne posiłki to znana włoska tradycja. Siedzą, rozmawiają, popijają, robią spore przerwy między daniami. Fajnie mieć na to czas. No i kompanię odpowiednią.

My po pół godzinie wychodzimy najedzeni, żegnani jak maratończycy jacyś.

Dostajemy na pożegnanie pocztówkę z widokiem zamku, z taką dedykacją z podpisami właścicieli:

Non dimenticare che in mezzo a questo oceano di colori di questo magico posto… un raggio di sole lo sei stata anche tu! 

Nie zapominaj, że pośrodku tego oceanu kolorów, w tym magicznym miejscu… Ty też byłeś promykiem słońca!

W nocy ciemno, widać wyraźnie gwiazdy, słychać jakieś skrzypienia, hałasy, ale ani jednego samochodu, czy ludzkiego głosu. Dopada nas sen głęboki, zdrowy do samego rana.

Prawdziwie magico posto.

Wikipedia
apvc-iconOdwiedzin: 2841