Dzień 9:  Monteriggioni – Siena, 20 km

Poranny start na ostatni etap do Sieny opóźnia się z powodu spóźnienia się do pracy kelnerki w barze ze śniadaniami. Elegancka właścicielka usiłuje robić kawę, kanapki, ale idzie jej to opornie, stresuje się. Przychodzą nocujące też w zamku Australijki, jedna utyka, chyba ścięgno. „Po tylu tygodniach marszu bez problemów!” – nie kryje rozczarowania. Ma wątpliwości czy dojdzie do Rzymu. Zrobi sobie przerwę w Sienie, ale koleżanka musi iść, bo jej się urlop kończy. Doceniamy w duchu, że oficjalne urlopy to już nie nasz problem. Jednak zobowiązania wynikające ze zleceń ciągle jeszcze nas cumują w kalendarzu, choć luźniej.

W końcu wychodzimy przez bramę prowadzącą w stronę Rzymu.

Łagodne słońce, lekko zamglony poranek. I znów jak przy wychodzeniu z San Gimignano idziemy spoglądając co raz za siebie na zamek, coraz bardziej oddalony, i coraz niżej położony, w miarę jak się wspinamy na wzgórza.

Najechanie kursorem = lunetka

Pięknie ukwiecone łąki, gaje oliwne, laski, zaorane skrawki ziemi mają kolor sjeny. Zestawy kolorów u nas niespotykane – lazurowe niebo, intensywna zieleń, gdzieniegdzie kwitnące białe krzewy i ta pomarańczowo-czerwonawa ziemia, No, piękny etap i jak zwykle na ostatnim etapie, idziemy wolniej i żal, że to już koniec.

Dochodzimy do małego siedliska z zameczkiem jak z machiny czasu. Zameczek nazywa się Castello della Chiocciola czyli Zamek Ślimak, a to z powodu spiralnej klatki schodowej w wieży. Zamek był częścią sieci fortów na granicach prowincji Siena i ma trudny do określenia nieco bajkowy styl.

Miejsce to było zamieszkane od czasów paleolitu, do dziś w podziemiach zamku znajduje się jaskinia z tego okresu. W 1555 roku tysiąc piechoty i kawalerii cesarza Karola V i Republiki Florencji oblegało zamek, a bohaterska obrona zamku zapisała się w historii. Po rocznym oblężeniu Siena padła, zameczek się poddał.

Zamek jest obecnie prywatną rezydencją, zwiedzać nie można.

Najechanie kursorem = zoom

Niedaleko jest miejsce odpoczynku i miejscowość La Villa z kolejna wieżą Torre de la Signoria i barem.

Odpoczynek w barze, gdzie na murkach, stołach leżą porozkładane tace pokrojonego w kostkę białego pieczywa. Dziwimy się nieco tak eleganckiemu dokarmianiu ptaków, ale okazuje się za chwilę, że te kostki to główny składnik dania oferowanego zachodzącym tutaj turystom i pielgrzymom, a nie ptasie menu. Danie nazywa się panzanella i jest lokalną specjalnością kuchni, raczej ubogiej. Suszone kostki chleba, drobno krojone pomidory, seler naciowy, sałata, cebula. Jak się posoli i oliwy doda można zjeść. Cena donativo czyli „co łaska”. Napoje z lodówki mają już normalne ceny.

Przy domu wielki kudłaty pies, a na jego budzie wisi czytelna tabliczka „Mam na imie Bacco, mam celiakię, proszę mnie nie karmić chlebem”. Czyżby zbyt wielu konsumentów chciało się dzielić z Bacco panzanellą?

Toaletę jednak muszę wspomnieć – to najbardziej dopieszczona toaleta jaka spotkałam na trasie. W osobnym dyskretnym domku w ogrodzie jest toaleta z bidetem, urządzeniem do wodnego masażu stóp, prysznicem, wagą, lustrami, kosmetykami, do tego firaneczki, kwiatki, itp. Żal wychodzić.

Na trasie pojawia się duża grupa młodzieży w wieku licealnym z nauczycielami. Idą wolno; dużą rozciągniętą grupę trudno jest wyprzedzić, więc stajemy, żeby się oddalili na odległość pozwalającą nam na marsz w przyzwoitym tempie ok. 4,5 – 5 km/h, po płaskim. Znikają powoli, bo na końcu idą maruderzy, czyli objęte parki. Mimo dania im „forów” doganiamy ich co jakiś czas i znów puszczamy przodem, aż szczęśliwie robią sobie w końcu przerwę, a my oddalamy się.

Wkrótce szlak schodzi na asfalt. Mija nas powóz dwukonny, powozi kobieta, mężczyzna siedzi obok, coś jej tłumaczy, to chyba jakieś szkolenie. Powóz skręca ostro na łączkę, chwieje się na uskoku niebezpiecznie, ale utrzymuje się na kołach, a pasażerowie na siedzeniach.

Na dnie doliny stoi samotny, porządny obelisk. Są też ławki, można tu odpocząć. Obelisk upamiętnia wielkie dzieło, tym razem pokojowe, ekologiczne z 1766 roku. Tu zaczyna się kanał wymyślony przez obywatela Sieny Francesco Sergardi Bindi. „Tu, gdzie teraz stoisz było jezioro, które latem częściowo wysychało, a gnijąca materia organiczna cuchnęła na całą okolicę. Oskarżano bagno również o nawroty malarii. Pan Bindi postanowił osuszyć jezioro raz na zawsze budując podziemny tunel odprowadzający stojącą wodę.” Ten projekt hydrotechniczny wywołał sensację w tamtych czasach. Prace trwały 15 lat. Kanał ma ponad 2 km długości, 2 m średnicy, oczyścił powietrze i pozwolił odzyskać 150 hektarów żyznego gruntu, który książę Leopold I podarował człowiekowi, który poświęcił 15 lat pracy i swój majątek na to przedsięwzięcie.

Teraz kierujemy się w górę, ogólnie w kierunku słupów sieci elektrycznej. Na górze uroczy widok – idzie pan z pieskiem, obaj mają czerwone plecaki. Pytamy co niesie pies. „A, swoje rzeczy, nie wiem, sam pakował”.

Przejście przez drogę i oto jest napis Siena.

Nie ma tak dobrze. Garmin pokazuje, że do łóżeczka jest jeszcze 8,5 km. No to idziemy dalej. Koło cmentarza z niemile zaśmieconym otoczeniem i ostro w górę szosą. Zaczyna kropić. Wisi nad nami niewielka, ale nabrzmiała, ciemna chmura, myślimy, że zaraz przejdzie, ale zaczyna padać coraz mocniej. Zakładamy kurtki. Jesteśmy teraz na grzbiecie wzniesienia, na następnym widać Sienę, a tu leje już jak z cebra, do tego grzmi głośno. Tu na przedmieściach musi być jakaś komunikacja miejska. Rozglądamy się za przystankiem, jest słupek z rozkładem jazdy. Hurra! Autobus będzie za 17 minut, więc stajemy pod niską rachityczną oliwką, co oznacza, że zlało nas porządnie wszędzie poza kurtkami, które w końcu, po zainwestowaniu sporych kwot, zapewniają nam suchość, choć ciepła już nie. Zmarzliśmy zanim autobus pojawił się na szczycie poprzedniego wzgórza. Bilety kupujemy online. Na placu Garibaldiego w Sienie jesteśmy po około 20 minutach jazdy. Przez czysto wymyte i już słoneczne miasto idziemy za Garminem i nagle całkiem niespodziewanie dla mnie wychodzimy na wielką, oświetloną słońcem przestrzeń – plac Il Campo. Ależ tu ładnie. I ciepło. Człowiek przy stoisku przygląda mi się jakby zdziwiony. Uświadamiam sobie, że się mi gęba sama śmieje do tego widoku.

SIENA

Posłuchajmy co Zbigniew Herbert pisał o tym mieście:

„Siena jest miastem trudnym. Słusznie porównywano ją do tworów przyrody — meduzy albo gwiazdy. Plan ulic nie ma nic wspólnego z „nowoczesną” monotonią i tyranią kąta prostego.

Plac ratuszowy (jeśli tak można postponować siedzibę rządu), zwany Il Campo, ma kształt organiczny— przypomina wklęsłą stronę muszli. Jest to na pewno jeden z najpiękniejszych placów na świecie, niepodobny do żadnego innego i dlatego trudny do opisania. Otaczają go półkolem pałace i domy, a czerwień starych cegieł ma kolor zbladłej purpury. Ratusz składa się z trzech doskonale zharmonizowanych brył, przy czym część środkowa jest o piętro wyższa. Jest surowy i sprawiałby wrażenie twierdzy, gdyby nie bardzo muzyczny rytm gotyckich okien z dwiema białymi kolumienkami. Wieża jest wysoka, biała na szczycie jak kwiat, tak że wokół niej niebo nabiega błękitną krwią.”

Z. Herbert, Siena. W: Barbarzyńca w ogrodzie.

Siena, miasto na trzech wzgórzach i w dolinach.  Według legendy Sienę założyli synowie Remusa –którzy uciekając przed stryjem Romulusem schronili się w górach i wznieśli zamek Senio. Herbem miasta stało się godło ich rodu – wilczyca karmiąca ojca i stryja.  To wilczyca przed katedrą w Sienie. O katedrze napisano bardzo dużo, a więc tu tylko kilka obrazów.

Historycznie Siena była etruskim osiedlem i w czasach antycznych małym miasteczkiem. Dogodne położenie miasta przy szlakach handlowych i miejscowy przemysł włókienniczy stały się podstawą bogactwa miasta. W XII i XIII wieku Siena zaliczała się do najbogatszych miast Europy. Do dziś istnieje w Sienie najdłużej nieprzerwanie funkcjonujący bank na świecie Monte Paschi di Siena co można przetłumaczyć jaki „bank na pastwiskach” – tereny ziemskie wokół Sieny były własnością banku i dawały stały dochód z dzierżawy, a bank inwestował w mieścieLokalne przysłowie mówi, że w Sienie wszyscy pracowali, pracują lub będą pracować w banku Monte Paschi.

W Sienie zachował się w pełni antyczny układ miasta. Jest katedra z XII wieku, budowana przez 200 lat, przy katedrze kampanila, czyli dzwonnica. Il Campo w kształcie nachylonej muszli, podzielonej na 9 części, na pamiątkę rządu dziewięciu, leży u zbiegu trzech wzgórz, na których jest posadowione miasto, a więc wszyscy mają do centrum z górki. Atmosfera na campo jest niespieszna, zrelaksowana.  

 Budynki wokół placu mają jednolitą linie dachową w przeciwieństwie do większości miasteczek z tego czasu gdzie poszczególne rody prześcigały się w budowaniu coraz to wyższych wież, jak choćby w San Gimignano. W Sienie już w 14 wieku istniał plan zagospodarowania przestrzennego, który zakazywał budowania przy ulicach budynków różnej wysokości. Na rynku jest też ratusz, czyli Palazzo Pubblico i piękna wieża Torre del Mangia czyli Wieża Obżartucha, nazwana tak na pamiątkę pierwszego strażnika, który był leniwym obżartuchem. Dzwon na wieży dawniej dzwonił na koniec dnia roboczego oraz wtedy, kiedy były otwierane i zamykane bramy miasta.

Wieże te wprowadzają nas w temat bardzo interesujący – samorządność, rządy prawa. A trzynastowieczna republika Sieny to ciekawy przypadek. Wieża przy ratuszu sięga tak wysoko jak stojąca wyżej, na wzgórzu dzwonnica przy katedrze. Miało to zaznaczać przekonanie ówczesnych sieneńczyków o przynajmniej równej sile władz świeckich i kościelnych na ich terytorium. Miastem rządziła rada dziewięciu, która co roku wybierała członków rządu – Signorii i – najwyższego urzędnika miejskiego – podestę. Podesta mianowany był spośród obcych książąt i rycerzy, nie związanych z miejscowymi ugrupowaniami, dla zachowania bezstronności. Członkami władz miasta-republiki były tylko osoby świeckie. A oto fresk z sali posiedzeń ratusza – dwa obrazy przedstawiające rządy dobre i rządy złe, tak dla ciągłego przypominania obradującej tam Radzie, po co tam jest.

Najechanie kursorem = lupka

W 14 w. Siena wielkością była równa ówczesnemu Paryżowi. Kraków miał wtedy ok. 15 000 mieszkańców. Obecnie Siena to miasto wielkości mniej więcej Starachowic. Co się stało?

Długi okres bujnego rozwoju i dobrobytu zakończył się nagle, w maju 1348 roku, kiedy do miasta dotarła zaraza – czarna śmierć. Do jesieni tego roku zmarło około 100 000 mieszkańców, czyli 2/3 miasta. Siena, zdziesiątkowana przez zarazę, została ostatecznie zdobyta przez swego największego rywala, Florencję, z którą teraz konkuruje atrakcyjnością turystyczną. Nam się bardziej podobała mniejsza, kameralna Siena.

Co jeszcze pozostało z dawnych czasów w Sienie? Contrada i palio. Siena podzielona jest na 17 dzielnic zwanych contrada. Tak są oznaczane granice dzielnic.

Tu widzimy symole dzielnic Selva czyli las  i Aquila czyli orzeł. Podział ten istniał już w Średniowieczu. Każda contrada w Sienie miała swoją własną armię. Podczas niezliczonych wojen z Florencją w przypadku nagłego ataku łatwiej było się zorganizować w małe armie niż zebrać jedną dużą pod wspólnym dowództwem. Dziś contrada jest w istocie wielką miejską familią i ma własne tradycje i rytuały, zebrania, uroczystości i marsze.

Przed przemarszem przez miasto ćwiczą młodzi członkowie jednej z contrad.

Palio to barwna uroczystość i wyścig na koniach bez siodeł, do której miasto przygotowuje się niemal cały rok. Samo palio to kawałek cennej tkaniny, który jest nagrodą w tym wyścigu. Sam wyścig trwa około 90 sekund i składa się z trzech okrążeń. Zdarza się, że wygrywa koń bez jeźdźca. Nie ma to znaczenia dla wyniku. Wygrywa koń, który jako pierwszy przekroczy linię mety. Palio jest też świętem kościelnym. Odbywa się ono dwukrotnie, latem, w dwa święta maryjne. 

Przed wyścigiem odbywa się ceremonia błogosławieństwa konia w katedrze. Jeżeli koń zostawi pamiątkę swego pobytu w katedrze na posadzce, jest to podobno dobry znak.

Dwa razy w roku jeźdźcy reprezentujący dzielnice, contrady, Sieny ścigają się konno, bez siodeł, wokół rynku. Wyścig pochodzi ze średniowiecza.

Gdy się rodzisz, chrzczą cię w twojej dzielnicy. Kiedy umierasz, przynoszą cię do dzielnicy. Twoja contrada jest z tobą przez całe życie, od początku do końca.

W 2015 roku dzielnicę Las reprezentował dżokej Giovanni Atzeni.

Przed wyścigiem odbywa się błogosławieństwo konia, w katedrze.

O Panie chroń i broń, dziś i zawsze twojego sługę przed wszelkim ryzykiem i niebezpieczeństwem. Udziel swego łaskawego błogosławieństwa jemu u jego koniowi. Chroń  ich przed niebezpieczeństwami wyścigu i wszelkim innym złem.

Polonski, idź i zwyciężaj!

Giovanni miał fatalny wyścig w lipcu, kiedy to rywale z innej contrady zrzucili go z konia. Ucierpiał mocno, musiał zebrać wszelkie siły by wygrać.

Ostatnie palio. W trakcie wyścigu już wiesz, że nadszedł twój dzień i że zwyciężysz. To wieloletnia praca. Badasz rywali, poznajesz ich contrady, dajesz się poznać. Zawsze śniłem o wyścigu. We śnie się nie wygra. To jest najsmutniejsze – budzisz się i widzisz, że to tylko sen.

W dawnych czasach każda z contrad była pewnego rodzaju samodzielnym „miasteczkiem” z własnym kościołem, fontanną (czyli źródłem wody) i placykiem, na którym skupiało się życie dzielnicy.  To fontanna, placyk i kościół dzielnicy, w której mieszkaliśmy, dzielnicy Onda czyli Fala z symbolem ryby. 

I stamtąd widok na południe – w tę bujną, zieloną dolinę Val d’Orcia się zanurzyliśmy 4 lata wcześniej, w kwietniu 2018 roku. Kliknij: „Via Francigena – etap 2” poniżej.

apvc-iconOdwiedzin: 2841