Dzień 4: Altopascio do Fucechio, Fucecchio do San Miniato

Wychodzimy z hotelu Rycerzy Tau najpóźniej jak się da, czyli o 11-stej, bo czeka nas długie oczekiwanie na autobus do 14.30. Przezorny Z. zmierza najpierw w stronę przystanku, by go zlokalizować, a tam, na rozkładzie nie ma autobusu do Fucecchio o 14.30. Jedyny pojechał o 6 rano. No i który rozkład mamy brać pod uwagę – online czy z przystanku?

Staramy się czegoś dowiedzieć od dwóch kobiet na przystanku. Pytamy o „Fukeczio”, bo tak nam się wydaje, że czyta się Fucechio, ale obydwie nie wiedzą o czym mówimy. Szczęśliwie młodsza doznaje olśnienia i pyta czy chodzi nam o „Fusekio”. To niestety nie zmienia sytuacji z autobusem, bo jakby się nazwy tej miejscowości nie wymawiało, autobusu do niej nie ma. Pytamy więc, dokąd jedzie autobus, na które czekają te kobiety. Do Montecatini – to spora miejscowość, zupełnie nie w naszym kierunku, ale stamtąd ma być autobus do Fucecchio. Wsiadamy, jedziemy przez piękne, zadbane miejscowości. Porządne domy, piękna zieleń.

Na dworcu w Montecatini zbudowanym w epoce faszystowskiej, w charakterystycznym stylu – budynek prosty, płaski, kwadratowa wieża z zegarem – dowiadujemy się, że za godzinę jedzie autobus do Fucecchio. Super, akurat mamy czas na kupienie wody i jedzenia na pieszą drogę. Na długości około kilometra wzdłuż chyba ważnej ulicy, bo dworcowej, nie ma ani jednego sklepu spożywczego. W końcu zaopatrujemy się w barze na dworcu, który przegapiliśmy wcześniej. Pora odwiedzić toaletę. I znów zdumienie – wielki przestronny dworzec i nie ma toalety. Czy oni wszystko wypacają w tym klimacie i nie korzystają z toalet? W końcu pytamy w barze i to jest miejsce, które należy w takich sytuacjach odwiedzić. Pani daje klucz do pojedynczej kabinki w barze, znudzeni panowie przy stolikach pilnie mi pokazują, gdzie to – jest jakaś rozrywka. Dla nich.

Montecatini Termekliknij tutaj, aby zobaczyć niezwykłe uzdrowisko

Już po powrocie do domu czytamy, że Montecatini jest na liście UNESCO jedenastu uzdrowisk uznanych niedawno za dziedzictwo ludzkości. Gdybyśmy wtedy wiedzieli nie opuścilibyśmy okazji, żeby zwiedzić wyróżnione stare włoskie uzdrowisko, miasto secesji, z atmosferą belle époque. To po raz kolejny nas upewnia, że podróże wprawdzie kształcą, ale ludzi wykształconych, czyli trzeba się solidnie przygotować przed wyjazdem. No, ale nie wiedzieliśmy, że będziemy w Montecatini.

W autobusie jedziemy z gromadą młodzieży szkolnej wracającej ze szkół. Cicho, młodzież spokojna, głównie z nosami w smartfonach. Czy przed smartfonami też tak tu było? Jedziemy przez godzinę przez porządnie wyglądające małe miejscowości. W oddali widać charakterystyczną górę z antenami górująca na Lukką.

W Fucecchio znajdujemy z zadowoleniem znaki Via Francigena i ruszamy na pierwszy pieszy etap naszej wyprawy. Początkowo po ruchliwej drodze, poboczem, mostem nad Arno

i koło fabryki papieru po lewej stronie szosy w końcu oddalamy się od ruchu kołowego.

San Miniato na górze

Nasypem i drogą polną dochodzimy do miejsca, gdzie znaki pokazują w lewo (wbrew logice, bo San Miniato widać na górze, po prawej), a i Garmin każe iść w prawo. Obydwa kierunki – po szosie. Tu spotykamy pierwszą parę pielgrzymów. Oni idą za znakami, my za Garminem i gdy ich znowu widzimy, okazuje się, że jesteśmy sporo przed nimi.

Nad doliną pojawiają się cztery wojskowe samoloty transportowe.  Lecą nisko i powoli, skręcają według naszej kalkulacji, na północny-wschód. W nasze strony?

San Miniato

Pod mostem wchodzimy do San Miniato Baso, czyli dolnej części miasteczka, by zaraz rozpocząć wędrówkę w górę, do starego miasta i naszej kwatery: B+B La Roca . Stromo, ale można odpoczywać podziwiając malownicze widoki na wieżę Fryderyka II.

Nasza kwatera jest naprzeciwko siedziby carabinieri, w połowie góry (pokaż na mapie). Do szczytu został jeszcze kawałek. Dzwonimy, wychodzi młody człowiek o kulach. Okazuje się, że miał operację kolana miesiąc temu. A ja narzekam, choć w moim wieku ból kolana chyba wręcz przysługuje.

Pokój świeżo po remoncie, na zapleczu domu. Czysto, przyjemnie, śniadanie – suche – już przygotowane, lodówka, czajnik, mikrofala, prywatność.

Idziemy zwiedzać stare miasto, czyli dalej w górę.

Bardzo historyczne miasteczko, a nad nim góruje wieża Fryderyka II.

Położone w strategicznej pozycji na wzgórzu, z którego można obserwować całą rozległą dolinę, w równej odległości od Pizy i Florencji, San Miniato było osadą rzymską od czasów Augusta. Później stało się przyczółkiem Świętego Cesarstwa Rzymskiego i władców germańskich.

Aby odróżnić to miasto od kościoła San Miniato al Monte we Florencji czasami dodaje się określenie „al Tedesco” czyli Niemieckie. To określenie odnosi się do Fryderyka II Hohenstaufa, cesarza rzymskiego i króla Niemiec. Fryderyk II zbudował tu w XIII wieku twierdzę z wieżą Torre della Rocca.

To jeden z jego wielu wkładów w architekturę Włoch. Wieża została całkowicie zniszczona podczas II wojny światowej przez rodaków cesarza, wycofującą się armię niemiecką, jako potencjalnie groźna pozycja dla strzelca wyborowego aliantów. Odbudowana w 1958 r. Obecnie znajduje się pośrodku dużego trawiastego pola, na którym wiosną i latem odbywają się imprezy, zwłaszcza malowniczy Festa di Aquiloni, czyli Festiwal Latawców w pierwszą niedzielę po Wielkanocy.

Okrutny eksperyment językowy Fryderyka II kliknij tutaj, aby się dowiedzieć

Przypomniał mi się pod tą wieżą eksperyment językowy Fryderyka II, który omawialiśmy na zajęciach lata temu. Chcąc odtworzyć język raju, język Adama i Ewy, odebrał pięcioro niemowląt matkom i kazał je wychowywać w ciszy, bez mowy, zakładając, że dzieci zaczną mówić tak jak pierwsi ludzie, którzy przecież nie uczyli się od rodziców. Dzieci pozbawione kontaktu, interakcji zmarły wszystkie w ciągu 3 lat. Być może opowieść ta jest zmyślona, gdyż cesarz miał wielu wrogów, wiele pomysłów i czarny PR.

Fryderyk II był także założycielem uniwersytetu w Neapolu noszącego obecnie jego imię.

Fortele oblężniczekliknij tu, aby poznać jeden z nich

Miasto dorobiło się na swojej korzystnej pozycji pobierając cła od przewożonych towarów, zwłaszcza soli znad morza i pszenicy. W XIV miało więcej mieszkańców niż obecnie. Ucierpiało jak większość miast północnych Włoch od dziesięcioleci lokalnych wojen i oblężeń, które są zbyt skomplikowane by je rozważać, ale może warto wspomnieć jeden z forteli zastosowanych przez oblegających miasto. Wyłapali stada kóz pasących się w dolinie, wyposażyli je w kaganki i przepędzali nocą przed oczami przerażonych mieszkańców, którzy widzieli nocne ruchy wielkich wojsk w dolinie.

Piazza della Repubblica

lub Piazza del Seminario. Kiedy San Miniato stało się biskupstwem, postanowiono zbudować seminarium. Wklęsła fasada malowniczo otacza plac zgodnie z przebiegiem starych murów zamku San Miniato. Czternastowieczne sklepy na parterze, nadal są wyposażone w drzwi, które po otwarciu pełniły rolę wystawy, na której rzemieślnicy umieszczali swoje wyroby. Malowidła na ścianach nad sklepami, pochodzą z XVII wieku.

Katedra

Mogliśmy ją obejrzeć już tylko z zewnątrz.

Na górze każdy skrawek ziemi jest wykorzystany, nie ma drzew na ulicach. Chodzi się dzieląc wąskie uliczki z wolno jadącymi samochodami, czasem trzeba się do bramy lub w odrzwia schować, żeby auto nie przejechało po palcach.

Z placyku z widokiem na południe, czyli w naszym jutrzejszym kierunku, podziwiamy cudny jak z obrazka krajobraz zalesionych, łagodnych wzgórz. Wręcz prawie widzimy kolorową gromadę renesansowych młodzieńców ruszającą na łowy. Wszystko jest tak soczyście zielone, prześwietlone, pofałdowane. Pofałdowane? No to jutro dostaniemy w kość. Nas żaden koń nie poniesie.

W sklepie z lokalnymi produktami kupujemy chleb i szynkę, a sprzedawca pyta, czy zrobić nam z tego kanapki. Oczywiście. Krojenie wszystkiego naszym kozikiem turystycznym nie jest niemożliwe, ale jak się nie musi, to tym lepiej. Korzystaliśmy odtąd z tego pomysłu przez resztę drogi; to chyba powszechna usługa tutaj w małych sklepach – robienie kanapek.

Piwo legalnie na ulicy

Przy głównej ulicy jest craft beer pub. Tradycyjnie idziemy zbadać organoleptycznie poziom lokalnego piwowarstwa craftowego. Spory wybór, a sprzedawca po tradycyjnym „Skąd jesteście?” prezentuje z dumą polskie IPA. Dobre piwa. Wypijamy na miejscu, tzn. na ulicy, siedząc pod starożytnym zadaszeniem nad placykiem handlowym, bo w pubie mieści się nie więcej niż 3-4 klientów, na stojąco. Upewniamy się czy tu można na ulicy pić. „A czemu nie?” dziwi się prowadzący pub. Rzeczywiście siedzą tu i tam grupki, na krawężniku, na murkach z piwem, gwarzą spokojnie. Oj, wódka by tak nie działała.

Czy słońce tu zagórza?

Słońce zachodzi. Przypominam sobie z kursu włoskiego, który przerabiam z doskoku online, że zachód słońca po włosku to tramonto, co znaczy za górą, od tramontareiść za górę i pochodzi, jak większość standardowego włoskiego, z dialektu toskańskiego. Czyli zachód słońca to jakby „zagórzenie”.

Idziemy sprawdzić z placyku z widokiem na zachód czy to się zgadza. Zgadza się. W Toskanii, gdzie Dante Alighieri, Petrarka, Boccaccio i inni normalizowali język włoski, słońce zachodzi za górami. Dla Włochów zdanie „słońce zagórza za morzem” pewnie nie jest zabawne.

Na kolację risotto posypane białą truflą. San Miniato słynie z białych trufli.

Droga powrotna na kwaterę w dół, pod zamkiem, przez platformę widokową. Ciemno już, mnóstwo grupek świateł w dolinie, to wioski toskańskie, nie oblężenie. W tle ciemne góry.

apvc-iconOdwiedzin: 2841