Postanowiliśmy darować sobie przejście pierwszego etapu z Lukka do Altopascio, który biegnie przez wiele kilometrów wzdłuż drogi ze sporym ruchem, ale za to z wąskim poboczem, lub wręcz bez pobocza. Ponadto, z powodu nieprzewidzianej wizyty w szpitalu wczoraj zabraknie nam około połowy dnia na zwiedzenie wszystkiego co zaplanowaliśmy w bardzo nam się podobającym mieście Lukka. A więc przedpołudnie dnia drugiego poświęcamy na zwiedzenie sławnych murów.
“Mura di Lucca”
(nr 13 na mapie powyżej)
Imponujące “mury spacerowe” jedne z najlepiej zachowanych murów miejskich w Europie, obecnie nie tylko atrakcja turystyczna, lecz także intensywnie używany przez mieszkańców teren spacerowy i ścieżka rowerowa. Obecne mury pochodzą z XVI wieku. Szeroka ścieżka na szczycie murów została obsadzona różnymi drzewami w 1825 roku na zlecenie lokalnej księżnej, która chciała stworzyć teren spacerowy wśród zieleni. Trasa spacerowa na wysokości ma obecnie 4 km długości i otacza prawie całą starówkę. Na przejście całych murów potrzeba około 1 godziny. Są ławki dla odpoczynku i zachwycania się widokami na miasto. Łatwo zapomnieć, że to nie jest alejka w starym parku. Można wypożyczyć rower lub tandem na cztery osoby. Mur widać już przy wyjściu z dworca. Mury miały oczywiście przede wszystkim funkcję obronną, ale zdarzało się, że służyły także jako wał przeciwpowodziowy – po prostu zamykano i uszczelniano bramy.
Wygrabiona rzeka
Malownicza legenda przypomina się na murach. Niegdyś rzeka Auser (obecne Serchio) przepływała pod tymi murami i gdy zdarzało jej się wylać powodowała wielkie straty w okolicy. Mieszkańcy próbowali wielokrotnie zmienić jej koryto, lecz było to ogromne przedsięwzięcie, ponad ich siły. Przy kolejnym przerwaniu brzegu przez rzekę biskup Frediano poprosił o grabie i tam, gdzie rzeka przerwała brzeg, ukląkł do modlitwy. Następnie wstał i ciągnąc za sobą grabie kazał rzece iść swoim śladem. Tak powstało nowe koryto i skończyły się powodzie wokół Lukki. Czyż to nie piękny obraz, wart sfilmowania? Człowiek idzie zostawiając za sobą ślady grabi, za nim podąża rzeka, z początku drobnymi strumyczkami, niepewnie, potem pędzi coraz większym nurtem.
Piękne miejsce. Chodzimy po murach w ciepłe, słoneczne środowe przedpołudnie. Ludzi sporo, głównie turyści, dziadkowie spacerujący z wnukami, biegacze, rowerzyści – luz, relaks. Aleja szeroka, asfaltowa, ale z boku jest także żwirowa ścieżka. Kiedyś jeździły tu samochody. Cień drzew, zielono, interesujące budynki dawnych fortów, dużo ławek. Przy wejściu na mury ostrzeżenie, żeby uważać i dzieci samopas nie puszczać, bo wały nie są zabezpieczone. Rzeczywiście w paru miejscach można spaść, jak się człowiek rozpędzi lub zagapi. Piękne widoki na Apeniny i skaliste Alpy Appuańskie, które wcale nie są częścią Alp, lecz Apeninów. Nazwa pochodzi od ludu Apuanów, którzy żyli tu w starożytności.
Sceny z życia na murach
Dziewczyna i mężczyzna na sporej łączce – ona wykonuje skłony, przyklęki, żwawe pompki przed stojącym nieruchomo, z założonymi rękami mężczyzną. Przez chwilę wygląda to intrygująco, ale zdradza ich odzież sportowa – to ćwicząca z trenerem osobistym.
Trochę dalej znów przysiadamy na ławce i kolejna scenka z lokalnego życia – jakiś polityk z ekipą fotografów robią zdjęcia. To pewnie kandydat w zapowiadanych wyborach lokalnych. W marynarce, marynarka przez ramię, noga do przodu, bokiem, profil, uśmiech, itd. Kiedy odchodzą idziemy zobaczyć, co widać z tego miejsca, że je wybrali do kampanii. Ładny widok na góry. Też sobie robimy tu zdjęcia. Bez marynarki.
Nadchodzą dwaj starsi panowie, pogrążeni w rozmowie. Wymachują rękami, przystają, widać, że się nie zgadzają w jakiejś sprawie. Za nimi dwaj młodzi, jeden wpatrzony w ziemię z telefonem przy uchu, drugi z telefonem przed oczami. Z naprzeciwka nadjeżdża na rowerze cudne dziewczę z rozwianym włosem. Starsi panowie milkną, stają i spoglądają za nią; młodzi nawet nie spojrzeli.
Lunch w przyjemnej restauracji pod drzewami na murach. Szkoda odchodzić z tak przyjemnego miejsca, ale pora iść na dworzec.
Czym się różni jeżdżenie pociągiem tutaj od naszego
Pociąg z zapowiedzianym pięciominutowym opóźnieniem przyjeżdża 10 minut przed czasem. Czeka jednak na ten spóźniony odjazd.
- Uwaga – trzeba pamiętać o skasowaniu zakupionego biletu w automacie na peronie.
Osiemnastokilometrowy pierwszy etap z Lukka do Altopascio część ludzi idących Via Francigena pokonuje pociągiem, ze względu na przebieg trasy wzdłuż ruchliwej drogi. Nie ma tu tej atmosfery pielgrzymki jak na Camino de Santiago, gdzie niektórzy uważają, że muszą każdy metr ziemi do Santiago dotknąć własną obolałą stopą. Co kto lubi; nam ze wszelką ortodoksją jakoś nie po drodze, więc wygodnie, po 15 minutach jazdy pociągiem znajdujemy się na dworcu w Altopascio. Tu po raz pierwszy odkrywamy, że na dworcu w miejscowości o 11 tysiącach mieszkańców może nie być toalety.
Altopascio
Mamy zarezerwowany pokój w hotelu Cavalieri del Tau, czyli Rycerzy Tau (pokaż na mapie). Wejście do hotelu przy pomocy przesłanego nam rano sms-em kodu do drzwi, na ladzie recepcji czekają koperty z nazwiskami gości, w nich klucze do pokoju. Fajnie, nie trzeba czekać pod drzwiami na otwarcie recepcji o 16-stej, a dla właścicieli to oszczędność na pełnoetatowej recepcji. Coraz częściej spotykamy się z takim rozwiązaniem kwestii check-in. Hotel nowoczesny, co nas nieco rozczarowuje, bo myśleliśmy, że może będziemy nocować w pierwszym albergue na Via Francigena, z XI wieku.
Altopascio, miejsce bardzo historyczne, „miasto chleba” od wieków związane z pielgrzymowaniem Via Francigena, gdzie wciąż żyje legenda złotych lat pielgrzymowania. Wypiekano tu nawet specjalny pielgrzymi chleb. To tu powstał zakon Rycerzy Tau. Piękne stare zabytki z nim związane – pierwszy albergue – schronisko dla pielgrzymów z XI wieku. Teren był wtedy niebezpieczny, przed zachodem słońca pielgrzymów przywoływał dzwon na kościele św. Jakuba, który dzwoni do dziś o tej samej porze.
Festa del Calderone czyli Święto Kotła – kliknij tu, aby przeczytać o wielkim gotowaniu
W dzień świętego Jakuba, 25 lipca, miasteczko upamiętnia swoją wielowiekową rolę karmiciela i opiekuna pielgrzymów paradą z wielkim kotłem zupy, z którego częstują dzisiejszych przybyszy.
Kocioł zupy z Altopascio znalazł się nawet w „Dekameronie” Boccaccia. W opowieści w szóstym dniu z dziesięciu, pojawia się zalotny młodzian, który opowiada kucharce niestworzone rzeczy o sobie nie zważając na to, że jego kaptur „był na tyle tłusty, że mógłby przyprawić kocioł zupy w Altopascio”. Boccaccio urodził się zresztą w Certaldo, około 40 km stąd.
Matylda – przedsiębiorcza kobieta średniowiecza
Rycerze Tau to była bardzo ciekawa organizacja i mało znany przykład sukcesu średniowiecznej kobiety przedsiębiorczej. To tu, w Altopascio, w 1070 roku, Matylda Toskańska znana także jako Matylda z Canossy, jedna z wybitnych kobiet średniowiecza, objęła opieką zakon szpitalników Cavalieri del Tau, który pod jej opieką rozkwitł i rozprzestrzenił się na całą Europę. Tau to grecka litera τ, która nosili na habicie. Celem zakonu było zapewnienie opieki pielgrzymom zdążającym do Rzymu, Ziemi Świętej i Santiago de Compostela. Zakon nie tylko zapewniał opiekę i leczenie pielgrzymom, ale także dbał o utrzymanie szlaków, o budowę i naprawę mostów na trasach pielgrzymów. Była to więc firma wielobranżowa, zatrudniająca medyków, kucharzy, wojskowych, fachowców od robót drogowych i mostowych. Rozprzestrzenił się na cała Europę i działał jeszcze w XVII wieku.
Matylda rządziła samodzielnie po śmierci ojca i męża ogromnym majątkiem toskańsko-lotaryńskiej dynastii i zapisała się w przekazach jako mądra i sprawiedliwa władczyni. To pod jej zamkiem w Canossie król niemiecki, późniejszy cesarz Henryk IV pokutował w styczniu 1077 przez trzy dni boso, aby uzyskać zdjęcie klątwy przez papieża Grzegorza VII. Matylda i papież siedzieli wtedy w zamku, w cieple. Canossa jest około 200 kilometrów stąd.
Obiadokolacja w wysoko ocenianej na Tripadvisor restauracji La Dispensa. Zachęceni nazwą zjadamy solidnie, wyjątkowo nie makaron, a pyszne mięsne dania. Z okna restauracji widać klasyczny obrazek – miasteczko na szczycie wzgórza, z wieżą na samym szczycie. Z mapy wynika, że to Montecarlo, ale upewniamy się u kelnera. Nie jest ono na naszej trasie, ale miasteczek na czubku góry nam nie zabraknie. Montecarlo założył król Karol IV, król Czech i wielu ziem, założyciel uniwersytetu w Pradze.
Kościół San Jacopo Maggiore
W kościele zakończyła się jakaś uroczystość, wszyscy zmierzają do wyjścia. Ksiądz w otoczeniu zaaferowanych parafianek pozostaje nieco w tyle, więc zdążamy szybko obejrzeć wnętrze przed zamknięciem. Wnętrze wielokrotnie odnawiane nie robi już takiego wrażenia jak stara romańska fasada. Kościół został zbudowany w 1100, w czasach potęgi Zakonu Rycerzy Tau.
Obok kościoła imponująca dzwonnica z 1280 roku z dzwonem, który niejednego pielgrzyma pewnie uratował przed noclegiem w lesie, sygnalizując po zmroku kierunek, w którym ma iść.
Malowniczy plac Piazza degli Ospitalieri, z ośmioboczną studnią i albergiem.
Altopascio Spedale czyli schronisko i szpital z XI wieku, a wśród tych cennych obiektów normalne życie – samochody po oknem, firanki, kwiaty w oknach w starych czy dobudowanych pomieszczeniach. No i dobrze, przynajmniej ktoś o to dba jak o swoje.
Wieczorem idziemy na wino do baru hotelowego, żeby się zorientować, czy są tu już jacyś wędrowcy. Spotykamy tylko drobnego Chińczyka i jego wielkiego kudłatego kolegę, ale oni zaraz wychodzą, a my siedzimy i rozważamy uczciwie nasze szanse na przejście 29-ciu kilometrów jutro. No nie, nie damy rady – nie jesteśmy w formie, w trakcie leczenia. Postanawiamy dojechać autobusem do wioski Fucecchio i stamtąd dojść 10 km do San Miniato. Z rozkładu jazdy online wynika, że autobus jest o 14.30.