Dzień 5:    San Miniato – Gambassi Terme, 26 km 

Wstajemy wcześnie, bo dziś długi etap przed nami. Idziemy do Gambassi Terme, ale na kąpiel w termach raczej szans nie ma – przejście 26 km trochę potrwa. Zresztą, przeziębieni jesteśmy.

Wychodzę z naszej kwatery przodem, nagle słyszę za sobą jakiś hałas, oglądam się, a mój mąż leży na plecach na podwórku. Idiotycznie zbudowane schody prowadzą prosto w zwisającą ściankę, a on idąc w czapce z daszkiem, wpatrzony w Garmina, walnął z rozpędu czołem w ten murek. Wracamy do pokoju.  Ręka podrapana, głowa na szczęście lekko, dzięki czapce. I tu ciekawostka – ramię podrapane solidnie, rękaw koszulki pod bluzą rozdarty, a rękaw bluzy powerstretch, który bezpośrednio przejechał się po betonie – nietknięty. Jak to możliwe? Bluza marki Marmot, wieloletnia.

Po chwili odpoczynku i opatrzeniu obrażeń ruszamy w drogę. Na początek zejście z miasteczka na drogę asfaltową, z ruchem kołowym. Po drodze sklepik czy barek nieduży, gdzie można poranną kawę wypić.

Najechanie kursorem = lunetka

San Miniato widziane od południowej strony, po wyjściu z miasteczka.

Około godziny marszu potrzeba, żeby zejść z asfaltu na drogę gruntową. Ktoś sensownie przy tym zejściu umieścił stoły i ławy dla pierwszego odpoczynku. Jest też kran z wodą. Większość miejsca siedzącego zajmuje leżący na ławie potężny mężczyzna, buty i skarpety rozłożył malowniczo na stole. Plecaka nie ma, więc nie „nasz”, lepiej nie zaczepiać propozycją zwolnienia nieco miejsca. Schodzą się wędrujący, uzupełniają wodę i po chwili wahania idą dalej. Jest sześć osób, póki co, oprócz nas.

Trasa piękna, widoki dalekie, toskańskie – zielono, ciepło, cyprysy wspinają się na wzgórza gęsiego. Biała droga pod nogami.

Pod drzewem tablica upamiętniająca odpoczynek w tym miejscu 500 lat temu pierwszej grupy 150 gwardzistów szwajcarskich, którzy tędy zmierzali na piechotę do Rzymu, by wstąpić w służbę papieża Juliusza II.

Pod tym garnkiem kryje się księga pielgrzyma, gdzie można się wpisać, co czynimy.

Nieliczne miejsca odpoczynku. Pierwszą przerwę „siadaną” robimy za romańskim kościołem Piotra i Pawła w Coiano gdzie jest woda, ławy, stoły i cień. 

Długi odcinek grzbietami wzgórz Val d’Elsa, wśród ciągnących się daleko falujących łąk na wzgórzach, bez odrobiny cienia, a słońce przygrzewa. Przy tym wiatr jest taki, że nie można czapki na głowie utrzymać. Ale widoki piękne.

Po drodze zaproszenie do zejścia z drogi na ekologiczną przekąskę w agroturystyce i zachęcające zawiadomienie, że mówi się tam po polsku (zawiadomienie jest po angielsku). Jednak tablica „Today closed” czyli „Dziś zamknięte” wygląda na ogłoszenie stałe.

Wspinaczki niezbyt wysokie, ale nieustające, ile się zejdzie, tyle trzeba wejść, jakby ktoś człeka rozliczał z chwili ulgi i kazał płacić wspinaczką. Mamy już ponad 20 km za sobą.  Ostatkiem sił dochodzę do wypatrywanego przystanku autobusu. Z rozkładu jazdy wynika, że autobus jest za godzinę, a z Garmina, że do celu mamy 2 km. Postanawiam iść. Dwa kilometry to prawie tuż, godzina czekania to bardzo długo.

Idziemy wzdłuż drogi Strada Volterrana. I znów, co zakręt, to nowa wspinaczka. Przysiadam na metalowej bandzie, przejeżdżają jacyś młodzi ludzi na pace dostawczaka, machają, wołają coś w stylu „dawaj, dawaj”, śmieją się. Z trudem się powstrzymuje przed pokazaniem im wiadomego palca. Idziemy, idziemy, na mój rozum to już powinniśmy być na miejscu, a tu pokazuje się szyld – Gambasi Terme 3 km. Niedługo potem mija nas autobus, na który postanowiliśmy nie czekać. Ech, nawet się na męża zezłościć nie mogę, bo sama postanowiłam iść te niby 2 km.

Gambasi Terme

Tu spał Sigerickliknij, aby zobaczyć, gdzie

Po drodze po lewej mijamy Ostello Sigerico, miejsce numer XX na liście postojów biskupa Sigerica. Jest to piękny dwunastowieczny romański trzynawowy kościół Santa Maria a Chianni, około kilometra od granic Gambassi Terme. Jeżeli będzie otwarte trzeba tu koniecznie przenocować w hostelu dla pielgrzymów. Nastrojowe, historyczne miejsce, chwalone przez pielgrzymów za atmosferę i wspólną kolację. My nie mieliśmy pewności czy hostel przyjmuje, więc zarezerwowaliśmy nocleg w Casa il Castello, w starym budynku będącym częścią fortecy, w centrum.

Ostello Sigerico. Gambasi Terme już widać blisko.

W końcu docieramy na zamek, czyli sam czubek miejscowości, gdzie mamy rezerwację w Casa il Castello, czyli na terenie nieistniejącego już zamku.

Dzwonimy, nikogo nie ma. W telefonie poczta głosowa, raz, drugi, trzeci.  W końcu, po kilku dzwonkach do drzwi, wychyla się z okna inny lokator, pyta o co chodzi i dzwoni do kogoś. Za paręnaście minut zjawia się człowiek i wpuszcza nas do przyjemnego mieszkanka na samej górze, po stromych schodach.

Mieszkanko sympatyczne – kuchnia, sypialnia, duża łazienka. Wszystko wyposażone, można by coś ugotować.

Otwieram szeroko okno. Tuż za oknem wieża z dzwonem, na placyku siedzą kobiety, pranie powiewa kolorowo z okien. Spokojnie.

Znajduję gdzieś taką wypowiedź o życiu tutaj:

„W toskańskich wioskach, takich jak Gambassi Terme, które nie żyją w niepokoju godzin pracy, czas zwalnia, życie toczy się z przerwami, które wyznacza temperatura.

Wychodzisz na poranną kawę, gawędzisz na Piazza Roma, jeśli jest wtorek idziesz na targ owocowo-warzywny, w inne dni – do sklepów w centrum. W bocznych uliczkach koło starego zamku zapach sosu pomidorowego sączy się przez otwarte okna i miesza z zapachem prania.

Krążysz ulicami podążając za cieniami rzucanymi przez wysokie, średniowieczne budynki, chłodzony podmuchami świeżego powietrza i zapachem piżma dochodzącym z otwartych piwnic.

Powoli przybywają pierwsi pielgrzymi. Po południu wszystko się zatrzymuje, aż pojawią się dzieci i dziadkowie gromadzący się na świeżym powietrzu. Plastikowe krzesła są zawsze gotowe, rozstawione przed drzwiami domu. Siedzisz, obserwujesz, rozmawiasz o tym i owym, patrzysz, jak ludzie przechodzą obok. Z Via del Sole widać San Gimignano, a gdy wieje wiatr, Membrino macha swoim sztandarem na wieży zegarowej.

Czasami zastanawiasz się, jak te sceny z pocztówek są nadal możliwe, kiedy wszystko wokół tak szybko gdzieś pędzi… zastanawiasz się, czy to nie jest jeden wielki Truman Show.

„Nie żyją w niepokoju godzin pracy” – jak ładnie opisane życie na emeryturze.

 Moje kolano szaleje. Dobrze, że jest lodówka i mogę okład żelowy ochłodzić i się ratować. Dobry wynalazek te małe, lekkie okłady.

Głodno, ale wolę głodować niż schodzić teraz po tych schodach i z powrotem, żeby coś zjeść, więc Z. idzie sam do pobliskiego baru, a mi przynosi pizzę; pyszniutką.

Kliknij tu aby przeczytać podsumowanie etapu San Miniato do Gambassi Terme

Etap San Miniato do Gambassi Terme jest wymagający. Zaczyna się i kończy długim marszem wzdłuż drogi z ruchem samochodowym, przez kilka godzin nie ma żadnej możliwości zakupienia picia ani jedzenia, spory odcinek idzie się po otwartej przestrzeni, bez cienia. Trzeba się dobrze przygotować – woda, kapelusz, jedzenie, krem z filtrem i nie przegapić możliwości uzupełnienia zapasu wody z dwóch kranów na trasie. Jeżeli wystarczy czasu warto się na koniec zregenerować w wodach termalnych w Gambasi Terme, koło parku.

apvc-iconOdwiedzin: 2841