Śniadania oferowane przez albergue to tradycyjnie babeczki i biszkopciki.
Po kilku kilometrach wzdłuż kanału irygacyjnego z widokiem na ośnieżone szczyty gór dochodzimy do bramy do rozbuchanego, żyjącego raju.
Trasa po miękkiej ścieżce, wśród kolorowych łąk, które wydają się aż ruszać o aktywności owadzich i ptasich młodych rodzin. A hałas jak w przedszkolu. Nagrywamy na pamiątkę. Życie buczy, ćwierka, buzuje, kwitnie kolorowo.
Orły krążą majestatycznie. Z. twierdzi, że to sępy i czują łatwy łup, więc lepiej ruszajmy się energiczniej.
Coś bardzo starożytnego i bardzo rzymskiego się zapowiada, bo droga robi się klasycznie rzymska, brukowana, taka Via Appia w górach.
„Quo vadis” – kojarzy mi się. „A dyć ku Santiagu” – odpowiada Z. po świętokrzysku.
Caparra
Jeszcze jeden zakręt, jeszcze ciągnik na drodze, po prawej zaorane pole i Caparra pokazuje się nagle, pięknym łukiem nad byłym skrzyżowaniem dróg, na pustkowiu. Zatrzymujemy się tu by zwiedzać.
Caparra – kliknij tu, aby zobaczyć
Uważa się, że była tu celtycka osada. Przeprowadzenie tędy Vía de la Plata, oznaczało, że miejscowość szybko uległa romanizacji. Miasto rozwinęło się wokół dwóch głównych ulic: cardo czyli droga północ-południe (Via de la Plata) i decumanus czyli droga wschód-zachód.
Na ich skrzyżowaniu stoi ciągle się Arco de Caparra, łuk, który jest symbolem Via de la Plata w Estremadurze.
Jest to jedyny przykład czworobocznego łuku – tetrapylum, który przetrwał w Hiszpanii. Na łuku inskrypcja bliską sercu każdego rodzica: niejaki Marcus Fidius Macer zadedykował budowlę pamięci swoich rodziców. Po jednej stronie znajdują się dwa cokoły, na których niegdyś stały dwie rzeźby. Uważa się, że prawdopodobnie były to rzeźby rodziców Marcusa.
Jedną z bram do miasta rozebrano w XVII wieku na materiał budowlany.
Rozległe wykopaliska wśród nich termy, brama wjazdowa do miasta z innego kierunku.
Miasto otoczone murami zajmowało obszar około 15-16 hektarów, choć obszar zasiedlony był znacznie większy niż ten otoczony murami. Na obrzeżach był amfiteatr i zbiornik wodny. Miasto było mniejsze i mniej ważne niż niektóre inne rzymskie miasta Półwyspu Iberyjskiego, ale było jednym z głównych skupisk ludności na tym terenie.
Położenie na styku dwóch dróg sugeruje, że to mogło być centrum barteru i handlu. Dziś możemy zobaczyć pozostałości łaźni, forum, dużych rzymskich domów, które czasami miały wydzielone miejsca na sklepy na parterze. Enklawa utrzymująca się z handlu i rolnictwa, bez większej możliwości obrony, szybko uległa najazdom barbarzyńców. Nie ma żadnych zapisów, które wspominałyby o tym miejscu podczas arabskiego podboju półwyspu.
Przesunięcie szlaków komunikacyjnych poza Caparrę sprawiło, że wyludniła się całkowicie. Jakże inna historia niż ta w Meridzie.
Archeologiczne i kulturowe zainteresowanie Caparrą nie jest nowe. Już w czasach renesansu był to ceniony zabytek. Wykształceni podróżnicy ery Romantyzmu też tu przybywali, ale prace archeologiczne i zabezpieczające zaczęły się dopiero w 1929 roku.
Otwarte jest codziennie z wyjątkiem poniedziałków i niedziel po południu. Wstęp bezpłatny, nie ma wielu zwiedzających.
Wykopaliska wciąż trwają i przy odrobinie wyobraźni można poczuć, jak wyglądało życie w tym miejscu 2000 lat temu, usłyszeć miejski zgiełk na tym skrzyżowaniu. A co widzieli wokół tutejsi mieszkańcy? Do tego wyobraźni nie potrzeba, wystarczy spojrzeć na te przymglone góry, na dolinę, orły nad głową.
Cisza.
Pora się zbierać. Dzwonimy do Hostal Asturias (pokaż na mapie), tym razem bez problemu zgłaszamy, że jesteśmy gotowi na wyjazd z Caparra. Podchodzi do nas młody człowiek, mówi, że nie może złapać zasięgu, czy może się z nami zabrać. I w ten sposób poznajemy Petera z Berlina. Za około pół godziny jest bus z logo hostelu, wsiadamy w trójkę. Po drodze kierowca przystaje przy ludziach z plecakami idących poboczem, pyta czy chcą do hostelu. Wszyscy wsiadają z ulgą i w ten sposób kierowca dowozi w sumie 7 klientów na nocleg. Przejazd na nocleg jest wliczony w cenę, ale powrót na trasę Camino rano jest płatny 20 euro.
Jest 15.30, recepcjonista sensownie zwraca nam uwagę, że bar zamykają za pół godziny, do godziny 20.00, więc może „eat first, wash later” – zjedzcie najpierw, umyjecie się potem, bo tu na pustkowiu nie ma nic innego.
Hostel przydrożny, przy parkingu dla ciężarówek, więc i standard stosowny, ale jest czysto, pokoje z łazienkami, dobra kuchnia, przyjemna restauracja, bar. Tak naprawdę, ze względu na położenie i brak konkurencji uszłoby im na sucho wiele, więc doceniamy co oferują, zwłaszcza tę troskliwą radę barmana.
Wieczór w barze na dole. Peter i jego kolega z Karlsruhe już tu są. Rozmawiamy tradycyjnie o przebytych szlakach i Peter mówi, że najpiękniejszy szlak na jakim był to Fishermen’s Trail w Portugali, wzdłuż Atlantyku. Pokazuje piękne zdjęcia. Odnotowujemy mentalnie i w notatniku. Trzeba się temu przyjrzeć. W dzisiejszych czasach wszystko można znaleźć online, jednak rekomendacja kogoś, kto gdzieś był, czegoś doświadczył jest istotna. To co jest online to często obraz polukrowany. Pytamy Petera jakie są wady tego pięknego szlaku w Portugalii. „Chodzenie po piasku”. Nie wydaje nam się to jakąś wielką wadą.
(Dopisane po przejściu tego szlaku w 2022: Oj, naiwni!).
Opowiadam naszym niemieckim nowym znajomym, że pierwszą książką, którą przeczytałam o Camino jakieś 10 lat temu były wspomnienia niemieckiego komika Hape Kerkelinga. Dowiadujemy się od nich, że po publikacji tej książki znacznie przybyło Niemców na szlakach do Santiago. Tak jak kiedyś Amerykanów po książce Shirley MacLaine. Szczerą książkę Kerkelinga pamiętam. Książki aktorki nie dokończyłam. Była to pierwsza książka w moim życiu, którą dosłownie rzuciłam w kąt z irytacji. A z Kerkelinga pamiętam, że „prawdziwa droga nie więzi człowieka”. Jeżeli kiedyś na trasie poczujemy się zupełnie jednoznacznie pod przymusem, nie będziemy kontynuować.
Nasi rozmówcy dziwią się, że Kerkeling był tłumaczony na polski. Dlaczego nie? A kolega z Karlsruhe pisze książkę o Camino.
Rozmawiamy o wątpliwościach co do jutrzejszej trasy. Prowadzi przez teren zalewany przez potoki tam przepływające. Ostatnio sporo padało. Z. proponuje trasę alternatywną po drodze N-630, ale nie wiemy jaka jest ta droga.
Konsultujemy się z barmanem. Mówi, że trasa w terenie jest jak najbardziej do przejścia – transversible. Ucieszyliśmy się, ale coś mnie tknęło i pytam, czy są tam arroyos czyli potoki. „Tak, oczywiście”. Trzeba zdjąć buty i po prostu przejść. Strumyki są transversible”. No, o tym marzy pielgrzym w zimny poranek. Peter ma niemiecki przewodnik, bardzo dokładny. Zaglądamy – trasa po drodze N-630 jest zaproponowana jako alternatywna i bezpieczna. I jest o 7 km krótsza.