Dziś opuszczamy Kantabrię i wchodzimy do Asturii. Mamy za sobą 13 etapów wędrówki, zostało jeszcze 16.
Śniadanie w pensjonacie składa się z jednego tostu, margaryny, dżemu i małego biszkopciko. Chyba jednak człowiek więcej nie potrzebuje, bo w dobrym tempie, energicznie ruszamy do Vidiago. Wyjście z Serdio nieoznakowane, nie ma żadnego znaku przed mijanym albergue, potem na rozejściu dróg też nic. Drogę pokazuje nam przypadkowy kierowca. Iść po wyjściu z albergue w prawo, w dół, potem kombinować. Ma być widać góry Picos de Europa. Po wyjściu z Serdio oznakowanie dobre.
Długo wzdłuż mało ruchliwej drogi asfaltowej. Na południu, czyli po lewej widać pięknie Picos de Europa w całej krasie i grozie wysokich gór. Zdjęcia warto zrobić tutaj, bo potem nie pokażą się już tak efektownie.
Skąd nazwa Picos de Europa? Były to pierwsze widoki Europy ukazujące się żeglarzom powracającym do północnej Hiszpanii z Ameryki. Najwyższe szczyty tych gór sięgają 2500 m n.p.m.
Po drodze pojawią się znaki trasy Camino Lebaniego do klasztoru Santo Toribio w górach oznaczone przez czerwone strzałki i czerwone krzyże Kantabrii.
To krótka trasa, 2-3 dniowa, kto ma czas i kondycję może ją rozważyć.
Klasztor Santo Toribio – kliknij tutaj
Klasztor Santo Toribio w dolinie Liebana znajduje się blisko granicy między Kantabrią a Asturią, u stóp Parku Narodowego Picos de Europa.
W VIII wieku do obecnej północnej Hiszpanii przybywali chrześcijanie uciekający przed napierającymi muzułmanami. Przywieźli ze sobą szereg relikwii i artefaktów religijnych, w tym fragment Lignum Crucis czyli prawdziwego krzyża. Został przechowany przez mnichów z klasztoru Santo Toribio, gdzie znajduje się do dziś.
Chociaż wątpliwości co do autentyczności prawdziwego krzyża pojawiły się już w IV wieku, nie ma wątpliwości, że część znajdująca się w klasztorze Santo Toribio jest przynajmniej fragmentem krzyża zidentyfikowanego przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna, na Golgocie. Krzyż był prawdopodobnie użyty do ukrzyżowania kogoś na Golgocie. Od VIII wieku jest własnością klasztoru, który z kolei od tego czasu jest popularnym celem pielgrzymek.
W średniowieczu wielu pielgrzymów zatrzymywało się tutaj w drodze do Santiago de Compostela.
Deszcz nie pada, lecz siąpi nieustannie. Mokniemy kolejny dzień, ale nic zdrowotnie, poza lekkim porannym katarem z tego nie wynika. Nawet z chodzenia z mokrą głową w zimnym wietrze, a całe dzieciństwo uczono nas, że to pewna śmierć. Dziś wchodzimy do Asturii.
Asturia – kliknij tutaj
Tu zaledwie kilka kilometrów dzieli wysokie szczyty górskie od morza. Ciekawe będzie zobaczyć oba światy jednocześnie.
Góry pokrywają ponad cztery piąte Asturii. Otaczają centralny korytarz, dolinę rzeki Nalón, w której skoncentrowana jest większość ludności i przemysłu Asturii. Doliny biegną tu z północy na południe i tylko jedna przełęcz Leitariegos pozwala przejść z/do sąsiedniego regionu Kastylii-León. Bariera Picos de Europa, odcinająca dostęp od południa, sprawiła, że Asturia stała się najbardziej odizolowaną częścią kraju, jedynym na półwyspie regionem nigdy nie zdobytym przez najeźdźców.
„Asturias es España y el resto es tierra conquistada” – „Asturia to Hiszpania – reszta to terytorium podbite” powiadają tutaj. Historia jest tu czcigodna, fundamentalna. Tu rozpoczęła się rekonkwista od bitwy pod Covadongą w 722 roku, dzięki której reszta półwyspu została ostatecznie odzyskana z rąk Maurów po 770 latach.
Asturia była narodem i królestwem siedem wieków przed tym, jak Fernando i Izabela wymyślili Hiszpanię. Tu zaczęła się Hiszpania.
W Asturii w końcu spotykamy ślady Wizygotów, słabo reprezentowanych gdzie indziej.
Asturia była niezależnym chrześcijańskim królestwem między 718 a 910 rokiem, utworzonym przez wizygocką szlachtę i urzędników. Wizygoci wybrali Pelayo na króla i założyli stolicę w Cangas de Onís. Królestwo rozszerza się i ewoluuje w królestwo Leon.
Bogactwo Asturii tkwi w jej zagłębiach węglowych, które rozciągają się w całym dorzeczu Nalón. To najważniejszy region górniczy i metalurgiczny w Hiszpanii.
Asturia jest ojczyzną starożytnych obrzędów i wierzeń, a ludowe zwyczaje tego regionu należą do najciekawszych w Hiszpanii. Folklor tego obszaru wskazuje na jego celtyckie pochodzenie, a tradycyjnym instrumentem muzycznym są dudy.
Dosyć udręczeni tym podstępnym, ciągłym prysznicem i błotem na drodze docieramy po 6 km do Unquera, gdzie na środku rzeki Deva kończy się Kantabria, a zaczyna Asturia. Zachodzimy do małej stacji kolejowej, gdzie chcemy się zorientować co tu jeździ, bo zmęczeni jesteśmy. Stajemy niepewnie na skraju czyściutkiej podłogi malutkiego dworca z kilogramem błota na butach, gdy w drzwiach na peron pojawia się konduktor i woła, żeby szybko wsiadać, bilety w pociągu. Kierunek wydaje się zgodny z zamierzonym, więc wsiadamy. Rozsiadamy się z ulgą na szerokich siedzeniach, konduktor pobiera 3 euro z groszami, w tym momencie czuję, że jadę z całym siedzeniem gdzieś w bok. Pierwszy raz zdarza mi się, że pociąg jedzie do przodu, a siedzenie w bok. Okazuje się, że te siedzenia mają mechanizm odsuwania od ściany. Ciekawe po co. Konduktor zawiadamia przyciskiem kierowcę tego pociągu – autobusu, że ma się zatrzymać w Colombres. Ten się zatrzymuje za późno, poza peronem. Następuje dłuższe przekrzykiwanie się załogi, pociąg jedzie wstecz i dopiera na peronie konduktor nas wypuszcza. Tyle atrakcji w ciągu może 15 minut jazdy.
Co ciekawego można zobaczyć w Colombres? – kliknij tutaj
Warto zaplanować dojazd pociągiem do Colombres, a zaoszczędzony czas poświęcić na bliższe zapoznanie się z bardzo ciekawym zagadnieniem emigracji i re-emigracji z tych terenów do Ameryki Południowej i jak to wpłynęło na tereny, które oglądamy dzisiaj. Architektura kolonialna w Asturii nie jest bynajmniej wyjątkowym zjawiskiem, ale to tutaj osiąga największą różnorodność i sprawia, że idąc przez małe miejscowości podziwiać można nie tylko cuda natury, ale i budynki mieszkalne.
Colombres to miasteczko liczące nieco ponad tysiąc mieszkańców. Znane jest z „indyjskiej” architektury, finansowanej przez bogatych emigrantów w obu Amerykach. W Asturii jest wiele domów los Indianos, ale najwięcej i najciekawsze są w Colombres.
W tamtych czasach (XIX/XX wiek) do budowy domu nie była potrzebna wizja ani plany architekta. Wizję miał bogaty właściciel, a czasem może jego małżonka chcąca mieć taki sam pałac jak ktoś ważny w Hawanie czy Buenos Aires. Te kolory, ozdoby musiały wtedy robić wrażenie na tle kamiennych starszych budowli.
Najbardziej znanym przykładem tej architektury jest tu wymyślny niebieski pałac La Quinta Guadalupe (1906), w którym mieści się Archiwum i Muzeum Emigracji.
Po przybyciu do Colombres udaj się do małego biura turystycznego obok placu. Tam można dostać mapkę z trasą zwiedzania tych domów w miasteczku (około piętnastu). Przed każdym domem są tablice objaśniające ich najbardziej charakterystyczne cechy.
Casa indiana w Colombres – “indyjskie” domy
Los Indianos byli emigrantami, którzy wyjechali z Hiszpani, najczęściej do Argentyny, Meksyku i na Kubę, a gdy już się wzbogacili, wracali do swoich rodzinnych miejscowości. Budowali duże, paradne domy, kilkupiętrowe, z ogrodem. Często obok drzwi wejściowych sadzili wysokie tropikalne palmy. Wszystko po to, żeby pokazać sąsiadom swój sukces. Indianos byli jednak szczególnym typem społecznym, który nie tylko chciał pokazać swój dobrobyt, ale także dzielić się nim. W ten sposób stawali się dobrodziejami swoich społeczności, fundując podstawową infrastrukturę, jak i obiekty bardziej wytworne, na które te często małe miejscowości nie mogłyby sobie pozwolić z własnych środków. Widać te „zachodnio-indyjskie” wpływy często na trasie Camino del Norte, szczególnie w Asturii. Te domki, wille, pałace, rezydencje nazwane imionami żon, matek lub amerykańskich miast napotykamy wszędzie.
Muzeum Emigracji
Znajduje się w Villa Guadalupe, z pięknym ogrodem, z oryginalnymi meblami we wnętrzu, a przede wszystkim z wystawą opowiadającą historie tych dzielnych ludzi, którzy opuścili Asturię uciekając przed biedą i znaleźli w Ameryce krainę możliwości rozwoju, a niektórzy możliwość niebywałego wzbogacenia się. Okres emigracji do obu Ameryk z terenów całego północnego wybrzeża Hiszpanii trwał od połowy XIX – do połowy XX wieku. Opisy w muzeum po hiszpańsku. Lunch można zjeść w mającej bardzo dobre opinie restauracji El Mexicano prowadzonej oczywiście przez potomka emigranta z tego miasteczka.
W Colombres szlak Camino jest zaraz przed dworcem, w prawo, po szutrowej drodze. Wygodnie dochodzimy do miejscowości Franca, gdzie w barze wypijamy po piwku 0%. Bar wielki, w środku kilku facetów pogrążonych w rozmowie, wszystko otwarte, ale nie ma zupełnie nic do jedzenia ani jednej kanapki czy biszkopciko. Jaki ekonomiczny sens ma takie prowadzenie biznesu?
Dla idących po nas: dalej była otwarta restauracja i tam siedzieli pielgrzymi. Nie zawsze warto wchodzić do pierwszego baru, z obawy, że nic dalej nie będzie.
Droga dalej prosta, słoneczko w końcu przygrzewa i suszy malowniczą wystawkę naszych wypranych skarpet rozpiętych na plecakach.
Ścieżka skręca nad morze. Cieszę się na jakąś łatwą przechadzkę nadmorską, mają tu piękne plaże.
Ścieżka okazuje się torem przeszkód średniej trudności. Skałki, wąskie przejścia między kamieniami, drapiące krzaki, przejścia przez bramki uzbrojone w kawałki drutu kolczastego. Idąca przed nami młoda Niemka rani się w dłoń. Krwawi, koleżanka ją opatruje.
Po zejściu z nadmorskiej „ścieżki zdrowia” reszta trasy prosta, po drogach. Mijamy ładny fragment skalistej plaży ze wzburzonym morzem i ruinami zamku na dwóch sąsiednich wzgórzach.
Vidiago
Pojawia się nagle, zaraz po wyjściu z lasku, albergue znajduje się przy drodze. El Caseron de Vidiago to albergue w odległości około 500 metrów od nadmorskiej ścieżki GR-E-9 najczęściej używanej przez pielgrzymów (pokaż na mapie).
Albergue nie znajduje się bezpośrednio na trasie, a więc, tak jak liczyliśmy, był dosyć pustawy. Sala wysoka, nie zagracona, nie duszno, łóżka piętrowe, lecz nie skrzypią, przyjazny gospodarz, dwie łazienki, no i restauracja w tym samym budynku.
W restauracji tradycyjne menu asturyjskie, dania z cydrem. Jemy bardzo dobre kiełbaski gotowane w cydrze i po raz pierwszy uczymy się jak nalewać cydr do szklanicy. Teraz już wiemy po co są te charakterystyczne pojemniki przed barem w sidreriach – przecież nie każdy zawsze trafia w szklankę bez kropli strat.
Sztuka nalewania cydru
Cydr podaje się w wysokich szklankach. Nalewa się z wysoko, nad głową trzymanej butelki do szklanki trzymanej na poziomie bioder. Płyn uderza o ściankę szklanicy i napowietrza się, powstają bąbelki. Ma to wydobyć najlepszy aromat i smak napoju.