Rano, śniadanie również składkowe. Wczoraj znów zrobiliśmy błąd – zakupy żywnościowe na głodno. Musimy zostawić w lodówce kilka produktów, których nie da się przenieść, a zjeść nie zdołaliśmy. Będą dla następnych pielgrzymów.
Zgodnie z instrukcją „iść na koniec promenady i czekać” idziemy 5 km piękną promenadą nadmorską i czekamy na piasku.
Nie chce nam się wierzyć, że tu coś dopływa – żadnego pomostu, goła plaża.
Po jakimś czasie zjawia się mały stateczek, wsuwa się zgrabnie na piasek, wystawia deskę i zaprasza na pokład.
Po falującym morzu płyniemy na drugą stronę zatoki – do Santoña, a tam już na nabrzeżu witają nas znajome strzałki Camino. Nasza pierwsza „przeprawa po wodach Atlantyku” trwała około kwadransa.
Tu mamy zaplanowany następny objazd trudnego odcinka ze wspinaczką. W Santoña z nabrzeża idziemy prosto przez miasteczko na dworzec autobusowy, skąd jedziemy autobusem do Noha. Autobus odjeżdża nie ze stanowiska na dworcu, lecz z ulicy koło dworca.
W Noha tłumy, wszystkie sklepy i bary otwarte, atmosfera wakacyjna. Posilamy się przed drogą piwem 0% (minerały) i bułką neapolitana (ciasto francuskie z czekoladą) dla energii i ruszamy w drogę. Idziemy głównie przez wioski, czyste i zadbane, piękne widoki na doliny i góry. Zielono, łagodnie.
Jest niedziela, wszystkie kościoły mijane po drodze są zamknięte. Przed niektórymi wysoka trawa, dawno nie tylko nie koszona, ale i nie deptana – kompletny brak zainteresowania miejscem.
Droga po równym wznosi się coraz bardziej, aż sprowadza nas na pobocze drogi z ruchem. Przez długie kilometry idziemy po asfalcie bez skrawka cienia. Gorąco, męcząco choć jest tylko 25 0C. My idziemy dziś tylko 15 km, a co mają powiedzieć ci, którzy idą od Laredo przez górki, które my objechaliśmy autobusem?
Przyczepia się do nas pies i idzie aż do następnej wsi. Wśród zalecanych zachowań na Camino jest „Nie zachęcaj przyjaznych psów, żeby z tobą szły. Ty pójdziesz dalej, pies może się zgubić”.
Dochodzimy mocno zmęczeni do pięknego rozległego albergue na wzgórzu za wsią, w Guemes (pokaż na mapie).
Miejsce opisywane wielokrotnie w różnych blogach i materiałach o Camino, można powiedzieć „kultowe”. Duży teren, mnóstwo miejsca do wypoczynku na trawie, przy stołach, w cieniu i w słońcu.
Prowadzi je osiemdziesięcioletni ksiądz Ojciec Ernesto, przy pomocy zmieniającego się międzynarodowego grona wolontariuszy, którzy również pomogli mu rozbudować albergue. Zakwaterowanie i posiłki – donativo, „co łaska”. Skrzyneczka na datki jest tak usytuowana, aby inni nie mogli zaobserwować ile dany pielgrzym do niej wrzuca i czy w ogóle coś wrzuca.
Własny ogródek – widzimy, jak Paco zbiera fasolkę na kolację. Dostajemy pokoik czteroosobowy z łazienką w osobnym jakby domku kampingowym. Luksus.
Wielkie pranie w pralce, bo jest gdzie je wysuszyć na wietrze i słońcu.
„Współspacze” szli całą trasę od Laredo, mówią, że bardzo trudna. O 19.30 wspólne spotkanie wszystkich, potem kolacja. Na spotkaniu, zapowiadanym trochę zniechęcająco jako conferencia, założyciel tego albergue Ojciec Ernesto opowiada jego historię. To jest jego dom rodzinny, w dawnym gospodarstwie rodziców.
Opowiada o ciężkim życiu rolników w czasach jego młodości.
Na kolację schodzimy do byłej stodoły zamienionej w wielką salę jadalną. Zupa czosnkowa z papryką i rozmoczonym białym chlebem budzi nieufność niektórych spożywających. Obawiają się, że ten chleb to jakieś stworzenie ślimakowate. Rzeczywiście zupa wygląda intrygująco, ale jest smaczna. Makaron, wino, chleb.
Na terenie kompleksu jest małe Muzeum Land Rovera użytkowanego przez Ojca Ernesto.
Co jakiś czas nasze drogi krzyżują się z grupką rodaków, która na wszelkie próby zagadania ze strony innych pielgrzymów, macha rękami wołając „Polonia, Polonia”, co chyba ma znaczyć „nie rozumiem, nie mówię po angielsku / hiszpańsku”. Dlaczego wmawiają wszystkim, że pochodzenie z Polski równa się „nie znam języków”?! Nauczyliby się tylko I don’t speak English i byłoby OK, zamiast zwalać własny brak umiejętności na kraj. Bardzo wiele osób na Camino nie mówi po angielsku – Hiszpanie, pielgrzymi z Południowej Ameryki – i jest to w porządku, nie ma takiego obowiązku. I don’t speak English. No hablo español. Nikt się nie dziwi i nie komentuje.