To jest nasz dzień odpoczynku. W Guernice zobaczyliśmy wczoraj wszystko co ważne, więc rano jedziemy pociągiem Euskatren do stacji Bilbao – Atxuri, w centrum miasta. Podróż trwa prawie godzinę. Znajdujemy nasz pensjonat Mardones na ulicy Jardines 4 (pokaż na mapie), zostawiamy plecaki i na dwie godziny idziemy w miasto. O trzynastej kwaterujemy się w ciasnym pokoiku z oknem na „studnię” i przede wszystkim wieszamy, gdzie się da, pranie zalane przez wczorajszy deszcz na tarasie hostelu w Guernice. Kwatera ciasna, ale czysta, z kilkoma łazienkami w korytarzu.
Bilbao u ujścia rzeki Nervión do Zatoki Biskajskiej, siedziba administracyjna prowincji Bizkaia. O tym mieście rozmawialiśmy wiosną tego roku w czasie naszej wędrówki przez Toskanię z Joseba, mieszkańcem tego miasta, który narzekał, że rdzennych mieszkańców nie stać już na mieszkanie w centrum, a wszystko przez turystów.
Dziś sukces miasta znany jest na całym świecie jako efekt Bilbao – uratowanie poprzemysłowego ugoru poprzez inwestycję w wyróżniającą się budowlę.
Bilbao, kiedyś jeden z głównych ośrodków przemysłowych Hiszpanii, podupadło, gdy przemysł ciężki stracił na znaczeniu. Miasto stanęło na skraju bankructwa. Jak wspomina architekt Frank Gehry, przedstawiciele miasta spotkali się z nim i powiedzieli: „Panie Gehry, nasze miasto umiera. Potrzebujemy drugiej opery w Sydney”. Muzeum Guggenheima projektu Franka Gehry’ego odmieniło los Bilbao. Fundacja Guggenheima przygotowała kolekcję sztuki współczesnej oraz zobowiązała się do prowadzenia muzeum.
A architekta uczczono w niezwykły sposób – Frank Owen Gehry to F O G, czyli mgła po angielsku.
Na jego cześć japońska artystka stworzyła rzeźbę z mgły. Rozpylana mgła tworzy sobie to na co akurat pozwalają warunki atmosferyczne. Rzeźba pojawia się w określonych godzinach i rozpływa nad rzeką.
A to spełnienie koszmarów osób z arachnofobią – ma 9 metrów wysokości, a na imię jej Maman czyli Mama. Dzieło Louise Bourgeois było pomyślane jako hołd dla matki, która była tkaczką.
Na wzniesieniu obok muzeum stoi ten czteropiętrowy piesek. Pomijając skalę, przypomina trochę Ciechocinek czy Krynicę, będąc wielkim klombem kwiatowym. Dzieło Jeffa Koonsa, amerykańskiego rzeźbiarza.
Ten piesek o mało co nie przyczynił się do zamachu terrorystycznego. Na kilka dni przed inauguracją muzeum w 1997 roku trzech baskijskich separatystów z ETA udających ogrodników pracowało nad tą rzeźbą. W doniczkach z kwiatami ukryli 12 zdalnie sterowanych ładunków, które planowali zdetonować w czasie inauguracji z udziałem króla i wielu osobistości. Młody policjant pełniący tam służbę zauważył fałszywe tablice na ich dostawczym samochodzie, zażądał dokumentów i został zastrzelony na miejscu. Plac został nazwany na jego pamiątkę.
Muzeum Guggenheima oraz wizja i odwaga władz miasta stworzyły dla architektów jakby scenę czy salę wystawową, gdzie sławni architekci mogą prezentować się wspólnie.
Dzięki inwestycjom, które przyciągnęło muzeum mają teraz w mieście 3 linie metra, piękne nowoczesne budynki i rozwiązania, milion turystów rocznie.
No i w tym kontekście, gdyby nie spotkanie z Josebą gdzieś w polach, w Toskanii, bylibyśmy zaskoczeni takim hasłem na murze w centrum Bilbao:
Tourist go home. ETA. Dlaczego?
Centrum zrobiło się za drogie dla swoich, miasto jest zbyt nastawione na turystów, zamiast na mieszkańców. To zjawisko ma już nawet nazwę – to turystyfikacja. Trudno się dziwić ludziom, którzy np. co rano od kilkudziesięciu lat chodzili sobie po bagietki do piekarni na rogu, a tu nagle zamiast bagietek mają bar z turystami wydzierającymi się do późna w nocy.
Na starym mieście dość skromna katedra, wąskie uliczki. Miasto w sumie trudno nazwać ładnym poza ścisłą starówką i nowoczesnymi fragmentami.
Są pojedyncze ładne budynki, ale sporo też wręcz brzydkich. Było to jednak miasto przemysłowe i to jeszcze widać.
Rano odkrywam, dlaczego w naszym pokoiku jest tak gorąco mimo otwartego okna – „studnia” za oknem ma plastikowy dach.