Dzień 13: Belorado – Villafranca de Montes Oca,  13 km

Rano idziemy na przystanek, gdzie kłębi się już tłum peregrinos i kilkoro miejscowych. Długie ładowanie najpierw pasażerów z biletami, potem duża grupa Koreańczyków bez biletów i pozostali. Przewodnik Koreańczyków ryzykuje jeżdżąc z grupą bez biletów. Co by zrobił, gdyby kilkoro nie weszło?

Po drodze patrzę z żalem na długi orszak maszerujących drogą obok szosy w stronę zielonych wzgórz.

Z. z trasy

Wygodna, szeroka droga gruntowa, rozległe widoki.

W oddali widać wbudowaną w skaliste zbocze góry małą kaplicę.

Najechanie kursorem = lunetka

To pustelnia Nuestra Senora de Belen.

To tutaj zmierza z miasta procesja z tancerzami podczas uroczystości Dziękczynienia. Przenoszą figurę patrona rolników San Isidoro na zimę, żeby czuwał tu nad zbiorami na następny rok. W maju patron wraca do kościoła w mieście, by znów udać się do pustelni w polach po zbiorach.

Zatrzymuje się wędrowiec w średnim wieku.

– Ciekawe.

Okazuje się, że przybył z Australii. Przez chwilę rozważamy, czy nie zboczyć ze szlaku, by obejrzeć pustelnię z bliska, ale dochodzimy do zgodnego wniosku, że właściwie to nie znamy drogi, więc mamy usprawiedliwienie dla swojej niechęci do dokładania sobie paru dodatkowych kilometrów.

Przed Villafranca. Taki przekaz miał ktoś dla przechodzących pielgrzymów: „Camino de Santiago to oszustwo pogańskiej tradycji katolickiej”.

U. z baru

W Villafranca idę tradycyjnie do baru, żeby do dwunastej posiedzieć. Tutaj nie ma czego zwiedzać, to jest mała wioska, 130 mieszkańców. Wielki kościół jest zamknięty. Przychodzi kulejąca Koreanka, rozmawia z barmanem płynnie po hiszpańsku. Ciekawe, Koreańczycy zwykle niezbyt się dogadują. Siada przy stoliku obok, no i po pięciu minutach wiadomo – nie wysiedzi się tak bez słowa jak w jakimś poza-caminowym mieście. Zagadujemy jednocześnie. Koreanka okazuje się Peruwianką z Kalifornii, a więc po angielsku też mówi. Opowiada, jak zmieniło się zwiedzanie Machu Picchu. Tłumy, kolejki, nie można sobie łazić, gdzie się chce jak kiedyś. Tę samą opowieść słyszeliśmy już o kilku miejscach. Czeka na autobus popołudniowy, jedzie do Burgos, bo stopę nadwyrężyła. Potem może do Madrytu. Przygnębiona jest.

Dopiero na piątym Camino zdaję sobie sprawę, ile osób ma problemy po drodze. Gdy się idzie dzień po dniu nie widzi się tych, którzy odpadają. To jest zapewne duże rozczarowanie, zwłaszcza dla pielgrzymów z innych kontynentów.

Hotel San Anton Abad stoi na górce koło kościoła (pokaż na mapie). Hotel trzygwiazdkowy robi wrażenie. Pięknie urządzony w wielkim budynku od początku przeznaczonym dla pielgrzymów.  Tu nabierali siły przed trudnym etapem przez góry Montes de Oca.

Albergue i szpital założone przez królową Juanę w 1370 roku, zastąpiły jeszcze starszy budynek.

Wielki hol z proporcami, starymi sprzętami.

Zadbany ogród wokół, duży bar, restauracja. Niespodziewany luksus w takiej maleńkiej miejscowości.

Na stronie hotel pisze:

„Podczas renowacji budynku położyliśmy szczególny nacisk na poszanowanie elementów architektonicznych, odtworzenie każdego z nich w miarę możliwości, wykonanie skrupulatnej pracy, aby osiągnąć to, czym wszyscy nasi klienci mogą się dzisiaj cieszyć”.

Rzeczywiście, pielgrzymi przyzwyczajeni do raczej skromnych okoliczności tutaj czują się wyjątkowo. Chodzą po korytarzach, oglądają różne stare piękne przedmioty i meble jak w muzeum. A to jest hotel trzygwiazdkowy, pokój 40 euro.

Zabawka zawieszona między epokami – rowerko-konik.

Siedzę w holu, w wygodnym fotelu i czekam na pokój.

Nareszcie ciepło 😀.

Kolejny maj w Hiszpanii kiedy marzniemy regularnie.

Wchodzą Amerykanie, dwie pary po sobie. Każda para reaguje identycznie: „It’s amazing!” – wykrzykują zachwyceni.

W hotelu na dole jest też albergue, dobrze oceniany.

Za Villafranca kończą się łagodne górki i zaczyna wymagające wejście na przełęcz Pedraja w górach Oca. Nie ma żadnego źródła wody przez 12 km.

W drugą niedzielę sierpnia mieszkańcy Villafranca Montes de Oca i dwunastu okolicznych wiosek udają się na pielgrzymkę do pustelni Matki Bożej z Oca, niosąc karmazynowe sztandary. Przed pustelnią tańczą.

Kliknij, aby obejrzeć ten taniec

Kliknij pomarańczowy nagłówek, aby zamknąć ten element.

San Anton – czy ta nazwa sugeruje, że tu, w tym dużym i specjalnie zbudowanym schronisku dla pielgrzymów leczono straszną chorobę nazywaną ogniem św. Antoniego, świętym ogniem czy fachowo – ergotyzmem? Bractwo św. Antoniego zajmowało się leczeniem osób dotkniętych tą chorobą.

apvc-iconOdwiedzin: 2841