Wrzesień 2021
Jest to nasz pierwszy wyjazd, na pieszą wędrówkę od wiosny 2019 roku (Via de la Plata). Zazwyczaj na dłuższe wędrówki wyjeżdżamy wiosną i jesienią.
Jesienią 2019, kiedy jeszcze było normalnie, nam się roboty różne spiętrzyły – pisanie kursu angielskiego dla pielęgniarek i ratowników na platformę Navoica, projekt „Safemedic”, tłumaczenia. Uznaliśmy niefrasobliwie i krótkowzrocznie, że wyjazdy sobie odbijemy w 2020, a teraz – do roboty. Będzie więcej funduszy na podróże. Nawet listę wyjazdów na 2020 zrobiliśmy. Teraz już wiemy, że, jak twierdzi Woody Allen: ”Jeżeli chcesz rozbawić Boga, opowiedz mu o swoich planach” i trzeba realizować plany, póki się da.
A więc nie byliśmy na żadnej pieszej wyprawie przez prawie dwa i pół roku. To bardzo długo, zwłaszcza kiedy ten czas trzeba w domu przesiedzieć i atmosfera jest taka jaka wtedy była. Na szczęście „zarobieni” wtedy byliśmy.
Jedziemy do Melk pociągiem nocnym z Krakowa, z przesiadką w Wiedniu i w ten sposób mamy jeden nocleg mniej i jeden dzień zużyty na podróż zaoszczędzony. W Melk jesteśmy po 9-tej rano i możemy ruszać na zwiedzanie. Nie jesteśmy zmęczeni, bo jechaliśmy do Wiednia sypialnym. Bilety drogie, ale trzeba wziąć pod uwagę, że to podróż i nocleg w jednym.
Kwaterujemy się w starym pensjonacie naprzeciwko opactwa. Tu będziemy zwiedzać najpiękniejszy odcinek Dunaju w Austrii, Dolinę Wachau, mieszkając w jednym miejscu.
Melk
Trzeba by mieć pecha i akurat wpatrywać się w smartfona, żeby nie zauważyć tej monumentalnej budowli, gdy przejeżdża się w pobliżu autostradą czy pociągiem. Robi wrażenie za każdym razem. Dopasowana do wyniosłej, długiej skały wygląda jakby z niej wyrastała. Mnisi pracują tu i modlą się od ponad 900 lat.
Dzieje klasztoru to, jak wszędzie, naprzemiennie okresy rozkwitu i upadku, ale ten klasztor działał przez stulecia bez przerwy, nawet z obsadą tylko sześciu mnichów w najgorszym dla nich okresie szesnastowiecznej reformacji i wojen z Turkami.
O opactwie Melk, o dziedzińcach, salach, wspaniałej sławnej bibliotece, krętych schodach z biblioteki w dół, do bez opamiętania barokowego kościoła, czyli „sali audiencyjnej Boga”, napisano tyle, że nie ma sensu powtarzać tego co jest bardzo łatwo znaleźć w sieci. Skupię się na sprawach mniej opisywanych: przedsiębiorstwie opactwo, szkole klasztornej i ogrodach.
Klasztory benedyktyńskie od samego początku budowały swój byt dzięki pracy i przedsiębiorczości. Mówi się, że to św. Benedykt nadał pracy godność. Obecnie opactwo daje pracę 200 pracownikom i 100 nauczycielom, w tym regionie nie obfitującym w wielkie zakłady pracy.
Miejsca pracy, nieustające inwestycje w ochronę i renowacje zabytków, dochody z turystyki, która tu właśnie kwitnie głównie dzięki temu zabytkowi ożywiają region gospodarczo. Opactwo działa w turystyce, rolnictwie, leśnictwie, nieruchomościach i prowadzi szkołę.
Gdy wchodzimy na piękny dziedziniec prałacki słyszymy dźwięk jakby dzwonka szkolnego i po chwili gromada młodzieży wypada z bocznych drzwi na dziedziniec. Uczniowie biegną gdzieś wśród grup zwiedzających, zupełnie na nich nie zwracając uwagi. Nie mają mundurków. Faktycznie, przypominamy sobie – w opactwie jest szkoła. Nie wiedzieliśmy, że jest tak bardzo „w opactwie”, w samym środku zabytku. Właśnie rozpoczęła się przerwa.
Szkoła marzeń? Kliknij tu, aby się dowiedzieć.
Szkoła, Stiftsgymnasium Melk, jest całkiem spora – w tym roku (2022) ma 840 uczniów, 37 klas, 100 nauczycieli. Założona w 1160 roku jest najstarszą działająca nieprzerwanie szkołą w Austrii. Pierwsza matura w nowoczesnym stylu odbyła się tu w 1851 roku, pierwsze uczennice pojawiły się w 1967 roku, pierwszy świecki dyrektor w 1972. Informacje dla rodziców o kosztach ze strony szkoły: Miesięczna opłata szkolna wynosi 104 Euro i jest pobierana dziesięć razy w roku. W ramach szkoły bezpłatnej pobierana będzie jednorazowa opłata w wysokości 120 €.
Szkołę prowadzą benedyktyni. Na zdjęciu stuosobowej kadry tylko 3 osoby mają koloratki. Po jednym nauczycielu mają przedmioty: Islamische Religion, Evangelische Religion, Griechisch-orthodoxe Religion. Przedmiot po prostu – Religion ma kilkoro nauczycieli. Swoją drogą, ciekawe – religie „przymiotnikowe” i religia.
Są nauczyciele psychologii, filozofii, edukacji do pracy, prac technicznych i włókienniczych. Nauczają łaciny, greki i 4 języków nowożytnych. Wszyscy nauczyciele mają 2 specjalizacje. Nauczycieli mogących uczyć angielskiego lub przedmiotu po angielsku jest 18 (!), czyli prawie jedna piąta kadry.
No, rozmarzyłam się. Dawno temu o mało co nie założyliśmy prywatnego gimnazjum, przypomniało się stare marzenie. Drugi dzwonek; już po przerwie.
Z tego tarasu wchodzi się do biblioteki, a potem krętymi schodami, na dół do kościoła
Park opactwa
Źródło: Stift Melk, tłumaczenie: trektrycy. Przewijaj obrazy, aby korzystać z legendy.
Park ten to mieszanka parku barokowego i angielskiego ogrodu krajobrazowego, z dodatkiem zielnego ogródka przyklasztornego. Wszystko razem tworzy bardzo przyjemne i relaksujące miejsce. Warto tam zajrzeć.
Zgodnie z regułą św. Benedykta klasztor powinien być zbudowany w taki sposób, aby dostęp do wody, ogród i młyn znajdowały się w jego granicach. Na tym nierównym terenie obecnego parku znajdowały się właśnie te istotne urządzenia i uprawy. Rewitalizacja parku do obecnej postaci trwała piętnaście lat.
Barokowy pawilon ogrodowy z XVIII wieku. Tu można przekąsić coś małego. Pawilon był przeznaczony do relaksu mnichów po okresach ścisłego postu. Wystrój wnętrza jest dość frywolny jak na klasztor. Budynek mógłby stać w jakiejś świeckiej rezydencji. Widzimy tu dziwne zwierzęta, wijące się rośliny i egzotycznych tubylców – świat zmysłów i natury dla ludzi żyjących wśród obrazów uduchowionych, nieziemskich, czasem okrutnych. Chyba jakiś empatyczny opat wiedział co robi, każdy potrzebuje odprężenia. W jednym z mniejszych pomieszczeń anioły grają w karty.
Park jest także scenerią dla instalacji i rzeźb współczesnych artystów.
Metalowa instalacja „Ogniste demony”. W parku jest wiele ciekawych instalacji.
Świeże zioła z ogródka przyklasztornego. Po prawej chyba koper gigant.
Za murkiem słychać śmiechy, gwar młodych głosów. Wyglądamy na ścieżkę za murkiem. Gromada młodzieży w strojach sportowych schodzi w stronę boisk. Acha, jakaś klasa ma w-f. Dziewczyny w neonowych koszulkach, obcisłych lycrach, kolorowo, wesoło. Daleko „stroje na w-f” odeszły od naszych białych koszulek i granatowych spodenek.
„Daszki” koło restauracji.
Wracamy do miasteczka.
Kusząca restauracja w starym zajeździe. Dajemy się skusić.
Trzeba przyznać, że jedzenie w Wachau jest świetne. Czuje się rolniczy kraj w kuchni lokalnej – produkty stąd, świeże i w obfitości, dania solidne, smaczne, dla ciężko pracujących w winnicach, na polach. Przyzwyczajeni do mizerii kulinarnej na drogach Camino de Santiago, ale także i w Toskanii (makarony), tu za każdym razem doceniamy, gdy na stole ląduje pyszne, choć zwykłe, nie przekombinowane danie.
Niezwykły jest ten deser – morelowe knedle lodowe.
Niebo w gębie, głęboki czyściec w sumieniu – ile to wszystko razem miało kalorii?