Czasem wszystkie okoliczności zdają się sprzysięgać przeciw naszym planom. Wytęskniony przez dwa pandemiczne lata, zaplanowany, „oczytany”, zarezerwowany, częściowo już opłacony wyjazd na Via Francigena zbliża się, a nas dopadają coraz to nowe kłopoty zdrowotne. Przebywając w domu potraktowalibyśmy je jako drobne, ale wyjazd z ponad 100 kilometrami do przejścia pieszo wymaga jednak zdrowych nóg. Przydałby się też brak kaszlu, bólu gardła i ucha, a my tego mamy coraz więcej, im bliżej wyjazdu. Kolano boli mnie mocno, ale interesująco, czyli tylko kiedy nie chodzę, a zwłaszcza kiedy się położę. Interpretujemy to jako objaw syndromu „zew szlaku” i pakujemy większą niż zazwyczaj apteczkę z lekami i postanawiamy iść. Zaopatrzeni w liczne cukierki do ssania na uszy przeżywamy lot z Krakowa do Pizy bez problemów.
Kwaterujemy się w przyjemnym i przyjaznym pensjonacie La Gemma di Elena w starym centrum miasta (pokaż na mapie), kładziemy się, by odpocząć chwilę. Gdy się budzimy po paru godzinach, Z. stwierdza, że dziwnie słyszy, a na poduszce znajduje plamę krwi z ucha. No to ładnie się zaczyna.
