Noc przespana od 22-giej aż do 5 rano, ciepło było. Słucham audiobooka, dopóki reszta się nie obudzi i oto co usłyszałam dziś.
Sancho Pansa spotyka swojego byłego sąsiada – kliknij tu, warto przeczytać!
„…zastąpiło mu drogę sześciu pielgrzymów z klasy tych, co to śpiewając po drogach, proszą o jałmużnę. Za zbliżeniem się Sanchy, otoczyli go dokoła, śpiewając w nieznanym języku wrzaskliwe jakieś pieśni. Sancho, domyśliwszy się, że proszą o wsparcie, a będąc z natury litościwego serca, oddał im swój chleb i ser, zaklinając się, że więcej nic a nic nie posiada. Pielgrzymi, wziąwszy tę lichą jałmużnę, zaczęli krzyczeć: „geld, geld!”
— Nie rozumiem was, mili bracia — rzecze Sancho — i nie wiem, czego ode mnie chcecie.
…nagle jeden z pielgrzymów zatrzymał go i obejmując wpół, zawołał po hiszpańsku:
— Ach, mój Boże! cóż to ja widzę, wszak ci to mój przyjaciel, mój dobry sąsiad Sancho Pansa?… Jak to, mój drogi przyjacielu, nie poznajesz więc Rikota Maurytanisza, kramarza z naszej wioski?
Sancho przypatrzył się mu raz jeszcze, potem uściskali się serdecznie, a nasz wędrowiec nie zsiadając z osła, w owym wzruszeniu wołał:
— A któż, u diabła, poznałby cię, Rikocie, w tym maskaradowym ubraniu! Jakże ty śmiałeś wrócić do Hiszpanii? No, no, jak cię poznają, ciepło ci będzie.
— Ty mnie przecież nie wydasz Sancho, a któż by inny mógł mnie poznać pod tym przebraniem? Ale zejdźmy z gościńca, w tym lasku towarzysze moi chcą wypocząć. Są to dzielne chłopaki! Zjesz z nami obiad, a przez ten czas opowiem ci wszystko, co mi się przytrafiło od czasu, gdy zmuszony byłem opuścić kraj z powodu tego przeklętego edyktu, o którym słyszałeś.
… Na żądanie Sanchy towarzysz jego tak zaczął opowiadać swoje przygody:
— Wiesz dobrze, mój bracie, jak przestraszył nas rozkaz królewski, przeciw Maurom wydany. Ja widząc, że tu nie ma co robić, wziąłem nogi za pas, zostawiwszy rodzinę we wsi, a sam dalej w świat, aby gdzie przycupnąć i siedzieć sobie spokojnie. Wiedziałem bowiem, że to nie przelewki i znając nieprzyjazne usposobienie moich ziomków, czułem, że ten wyrok królewski nie czczą jest pogróżką, ale że się wezmą do egzekucji, jak Pan Bóg przykazał, i mówiąc między nami, co prawda, to nie grzech, słusznie zrobili, słusznie. Cierpieć tylu nieprzyjaciół wewnątrz kraju, a to kto widział, a to istnie żmiję sobie pakować za pazuchę. Jak nas wypędzili, gdzie kto poszedł, tam poszedł, a każdemu tęskno jakoś było do Hiszpanii. W Barbarii i Afryce krzywdzono nas i pogardzano nami. Z tęsknoty i smutku wielu naszych, co znali dobrze języki, popowracali do Hiszpanii, rzuciwszy żony i dzieci, jak gdyby ojczyzna droższą nad rodzinę być miała.
Włóczymy się po całym kraju wszerz i wzdłuż. W każdej wiosce zarobi się cokolwiek i tego się tak naciuła, że z końcem roku każdy z naładowanym dobrze workiem wydostaje się za granicę. Co do mnie, przybyłem tu głównie, żeby wydobyć pieniądze, które przed wygnaniem jeszcze zakopałem, zabrać z sobą żonę i córkę i powrócić do Niemiec, gdzie żyć będziemy w bojaźni Bożej, bo nie tylko moja żona i córka, lecz i ja sam dobrym chrześcijaninem jestem. To mnie tylko dziwi bardzo, że moja żona wolała udać się do Barbarii, niż do Francji, gdzie przecież po chrześcijańsku żyć by mogła”.
Kontekst historyczny: Cervantes pisze w Don Kichota w latach 1605-15. Od upadku Granady minęło ponad 100 lat. Ostateczne wypędzenie Maurów edyktem z 1609 roku nie jest jeszcze historią, ale raczej niedawnym wydarzeniem, które nie zostało wcale jednoznacznie przyjęte przez autora Don Kichota i jego bohaterów. Wypędzono Morysków, czyli przechrzczonych Maurów. Sancho dalej opowiada o wyjeździe Maurów z jego wioski wyznając, że tego dnia płakał.
Taki obrazek z cyklu „zwykły człowiek wobec wielkiej historii z podręczników”.
Osiem wieków to bardzo długo, a ta historia działa się na wielkim obszarze. Naiwnością byłoby sądzić, że wszyscy chrześcijanie przez cały czas przyjmowali rekonkwistę w ten sam sposób.
Droga znajoma, trochę kamienista, trochę błotnista, falująca.
Na jednym z wzniesień widzimy Andreę. Wyraźnie na nas czeka. Mówi, że po okolicy gania wielki pies, więc raźniej pójść z kimś. Wyjmujemy ultradźwiękowy odstraszacz, żeby mieć go pod ręką w razie czego, kijki mocniej w dłoń i idziemy, ale pies się już nie pokazał.
Robimy sobie przerwę w barze w Villaneuva, dobre jedzenie, duże porcje. Po wyjściu z Villanueva postanawiamy iść 7 km spokojną drogą zamiast 9 km zygzakami po polach i górkach.
Pojawiają się ośnieżone góry na horyzoncie. To pewnie Sierra de la Culebra. Najwyższa góra ma 1243 m n.p.m., pasmo ciągnie się przez 95 kilometrów. Brutalna siła górotwórcza podniosła tu dno morskie i zostawiła tego jakby jaszczura pełzającego ze wschodu na zachód. Wilk trzyma się tu mocno. Kilka rzek zaczyna się w tych górach. My, sądząc choćby z nazw miejscowości, poruszamy się wzdłuż rzeki Tera.
Santa Croya to ładne miasteczko na rzeką Tera, park, promenada wzdłuż rzeki.
Po marszu po asfalcie zrobiły mi się pęcherze pod stopami. Kończy się nam taśma Omnifix, więc zaniedbałam codzienne oklejanie stóp i oto mam skutki. Do Santa Marta jeszcze 2 km.
Santa Marta
Ikona jakobińska – kliknij tu, aby ją zobaczyć
Obok albergue w Santa Marta jest piękny, stary romański kościół, Santa Marta de Tera jeden z głównych zabytków prowincji Zamora. Kiedyś stał tu klasztor i pałac biskupi, którego oryginalna fasada się zachowała a teraz jest tu muzeum. Kościół słynie z najstarszej znanej rzeźbą św. Jakuba, z XII wieku. Rzeźba znajduje się na ścianie od strony cmentarza.
Posąg wydaje nam się znajomy. No tak, przecież ten św. Jakub to „logo” Camino Sanabres, można go zobaczyć na tablicach przy trasie, plakatach, pamiątkach. Apostoł jest ubrany jak pielgrzym, dłoń ma nieproporcjonalnie wielką, zwróconą do patrzącego. Może to znaczący gest? Jednocześnie jakby rozmawiał ze św. Piotrem po drugiej stronie portalu. Św. Piotr wskazuje na książkę.
Ma się wrażenie, że tu się odbywa jakaś dyskusja, lecz nikt już nie potrafi odgadnąć jaką scenę artysta wyrzeźbił. No i ten św. Piotr – bez klucza? Odzienie obydwu postaci przedstawione szczegółowo, ze smakiem – fałdy, falbanki wychodzące z rękawa, ozdobny pasek torby. Obydwie figury mają ok. 900 lat. Musiały stać gdzieś indziej, są jakby odcięte u dołu. Trzeba zobaczyć koniecznie.
Astronomia średniowieczna
Dwa razy w roku, w tym kościele, w dniu zrównania dnia z nocą (jeżeli pogoda pozwoli), o godzinie 8:30 promień światła dotyka obraz Niepokalanego Poczęcia, po lewej stronie drzwi kościoła. Następnie przez pół godziny przesuwa się po ścianie świątyni, aż do punktu kulminacyjnego o godzinie 9, gdy oświetla nagą, pozbawioną płci, zbawioną duszę wysyłaną do nieba przez dwóch aniołów. Tu światło równonocy znika na pół roku.
Zjawisko to odkrył miejscowy proboszcz w 1996 roku i od jego publikacji przyciąga licznych turystów co 21 marca i 23 grudnia.
Piękny zabytek, ciekawe muzeum. Opłaty za albergue i rejestrację też załatwia się w kościele.
Zakupy w „supermercado”, które w Santa Marta jest pokojem w domu jednorodzinnym. Trzeba dzwonić do drzwi, bo przecież przy 158 mieszkańcach nikt nie będzie cały czas siedział w sklepie, jest to więc sklep na żądanie.
Po powrocie do albergue (pokaż na mapie) miła niespodzianka – Brazylijki ściągnęły nasze materace z górnych łóżek i urządziły nam małżeńskie łoże na podłodze, żebyśmy nie musieli wchodzić na górę. Ponadto załatwiły nam taksówkę na 10 rano, razem z Włochem, który też cierpi z powodu stóp. Podwieziemy się do Olleres.