W Porto Camino zaczyna się na placu przed katedrą.
Kwiecień/Maj 2016
O drogach prowadzących do Santiago de Compostela w Hiszpanii wiedzieliśmy od dawna. Widzieliśmy programy w TV, znajomi przejechali Camino na rowerach, ale dopóki pracowaliśmy, a synowie chodzili do szkół nie było mowy o tym, by wziąć sobie wolne od tylu różnych obowiązków na parę tygodni i pójść na Camino. Zostawialiśmy sobie to na emeryturę.
Trzy dni po osiągnieciu wieku emerytalnego, kiedy to czas miał się dla nas uwolnić od terminów, Z. dostał zawału. Po wyjściu Z. ze szpitala okazało się, że nasz horyzont wyprawowy skurczył się nagle do spaceru na drugą stronę ulicy. Potem, po jakimś czasie, osiągaliśmy już Rynek odległy o 2 kilometry, z trzema odpoczynkami po drodze. No i tak chodziliśmy codziennie, coraz dalej, przez kilkanaście miesięcy.
Wtedy syn Przemek zaczął nas namawiać, żebyśmy poszli na Camino. Był i uznał, że nam to dobrze zrobi. Długo nie byliśmy przekonani, że damy radę, ale kiedy dwaj synowie postanowili, ze pójdą z nami na wszelki wypadek, postanowiliśmy iść. W końcu poświęcali na to cenne dni swoich urlopów w towarzystwie pewnie ciekawszym niż nasze.
Na pierwsze nasze Camino wybraliśmy wspólnie trasę raczej płaską, bez pustkowia pod drodze, czyli Caminho Portugues, z Porto do Santiago de Compostela.