Jak się nie dorobić pęcherzy – doświadczenie zdobyte w terenie na naszych własnych czterech nogach. Przez pierwsze dwie wyprawy, czyli w sumie przez ponad 600 km, niezawodnie dostawaliśmy pęcherzy po paru dniach.
Na trzeciej, wypróbowaliśmy dwie połączone metody i nie dostaliśmy ani jednego pęcherza na całym dystansie 520 km.
Ten sposób, który zadziałał dla nas obojga to taśma i podwójne skarpetki.
To jest taśma, którą można kupić w aptece u nas i w Hiszpanii, pod różnymi nazwami.
Małe nożyczki do nabycia w pasmanteriach pozwalają ją wygodnie przecinać.
W pierwszym dniu trzeba wyruszyć bez żadnych zabezpieczeń na stopach, żeby namierzyć miejsca potencjalnie problematyczne. Idziemy i wczuwamy się pilnie w stopy, by wyłapać w którym miejscu zaczną piec.
Zanim z tego rozgrzanego, zmiękczonego miejsca rozwinie się pęcherz, siadamy na trasie, zdejmujemy buty i zaklejamy to miejsce kawałkiem tej taśmy. I tak czujnie, codziennie. Gdy już wiadomo jakiej długości kawałki taśmy będą potrzebne, można sobie uciąć zapas odcinków, żeby zaoszczędzić czas przy wychodzeniu rano.
Taśmy zdejmujemy po zakończeniu etapu, przed prysznicem. Stopy oklejamy co rano świeżą taśmą. Naprawdę warto być zdyscyplinowanym w tej sprawie i zadawać sobie ten drobny trud codziennie, bo to co można zobaczyć na nogach niektórych pielgrzymów może budzić grozę.
Druga sprawa to dwie pary skarpetek: tzw. linery, cieniutkie skarpetki wewnętrzne i grubsze trekkingowe.
Połączenie tych dwóch działań nam się sprawdza.
Kiedy się już człek dorobił pęcherzy to lepiej wiedzieć, jak się nazywają w lokalnym języku, bo pewnie trzeba będzie do apteki pójść.
Ampollas – hiszpański,
vesciche – włoski,
blisters – angielski.
Pęcherze bolą najbardziej, kiedy się startuje do marszu po przerwie, gdy się je już „rozchodzi”, bolą mniej.
Mogą się też zdarzyć reakcje alergiczne na skarpetki. Na kostce, przy linii skarpetki, robi się czerwona pręga. Trzeba zrezygnować z takich skarpetek. Wszystko należy wypróbować przed pakowaniem.