Dzień 24: Oviedo – Grado, 25 km

Nasze Camino Primitivo jest kontynuacją Camino del Norte.

Gruntownie oprani, wypoczęci ruszamy na pierwszy etap nowej trasy – Camino Primitivo. Jeszcze 312 km do Santiago de Compostela. Nasz Garmin pokazuje, ile zapisał kilometrów od początku trasy – do Oviedo zrobiliśmy 300 km. Pewnie było więcej, bo nie zawsze pamiętamy, by go włączyć na początku dnia.

W wielu źródłach można przeczytać, że pierwszy etap Camino Primitivo kończy się w San Juan de Villapañada. Trektrykom odradzamy takie przedłużenie trasy poza Grado. Po wyjściu z Grado czeka nas długa, stroma wspinaczka, która na zakończenie długiego dnia marszu z Oviedo nie jest dobrym pomysłem.

Wychodząc z dużych miast na piechotę nie unikniemy meczącego i bezsensownego marszu przez przemysłowe przedmieścia, najczęściej wzdłuż drogi ze sporym ruchem. Opuściliśmy ten etap w Bilbao, w Santander, postanawiamy opuścić i tutaj. Z dworca autobusowego w Oviedo, niedaleko głównej ulicy, odjeżdża autobus do Loriana, wioski na trasie Camino.

W Loriana, po tej samej stronie drogi, po której wysiadamy z autobusu idziemy za wskazaniami Garmina, bo znaków camino jeszcze nie ma, w stronę wsi, w górę i za zakrętem z wiejską pralnią, czyli po ok. 600 m znajdujemy znaki Camino. Droga prowadzi z początku w górę, dość stromo, na przełęcz Escamplero (246 m n.p.m.).

Most Los Gallegos nad rzeką Nora, z betonową rzeźbą zatytułowaną Spotkania. Oryginalny średniowieczny most został zniszczony w czasie wojny domowej, żeby utrudnić przemieszczanie się wojsk. Most nazywa się Los Gallegos, bo stanowił przeprawę na drodze do Galicji już w XIII wieku. 

Potem jest w miarę łatwo wzdłuż rzeki, czasem szosą wysoko nad rzeką. Mieszanka otwartej drogi z ruchem kołowym i malowniczej ścieżki w cieniu. Jest zaledwie 240 C, ale temperatura na otwartej asfaltowej drodze dokucza.

Na lunch schodzimy z trasy zgodnie z licznymi wskazówkami zapraszającymi do baru Casa Dylsia w Valduno. Nie jest to odejście dalekie, a nawigacja pokazuje, że nie trzeba będzie wracać tą samą drogą na trasę camino, bo jest skrót przez pola po bocznej drodze.  Jedzenie proste, dobre, świeże. Niektóre przewodniki wspominają, że są tu gorące źródła Santa Eulalia, ale fora donoszą, że jeżeli ktoś liczy na kąpiel czy choćby zamoczenie nóg, to się zawiedzie. Są to suche wykopaliska pozostałości rzymskiej łaźni. Kościół parafialny Santa Eulalia de Valduno został zbudowany praktycznie na byłych źródłach.

Wracamy skrótem na trasę. Kolejne mosty, tym razem nad rzeką Nalón. Przez tunel pod torami i brukowaną ścieżką wśród łąk docieramy do pierwszych domów, a właściwie fabryk Grado.

Grado

Wejście do miasta dłuży się, podejście pod górę do albergue męczące. Hospitalera,na nasz widok, o nic nie pytając daje nam po szklance zimnej lemoniady, a potem dopiero mówi, że nie ma miejsc. Nie ma u niej, jak i w albergue La Quintana nieopodal, mieszczącym się w pięknym czerwonym casa indiana. Dzwoni do oferujących kwatery prywatne i rezerwuje nam pokój dwuosobowy, ostatni w miasteczku. Bardzo pomocna hospitalera, Amerykanka. No to niespodzianka z zakwaterowaniem. Myśleliśmy, że na Primitivo będzie mniej ludzi niż na Norte. Ciekawe byłoby przenocować w La Quintana, zobaczyć, jak wyglądały w środku bogate casa indiana. Szkoda.

Wracamy około 300 m, gospodarz już czeka na nas na ulicy. Za 20 euro mamy pokój w mieszkaniu, w małym bloku. Czysto, taras, kuchnia, łazienka. Na tarasie pralnia. Jest jeszcze jedna para w drugim pokoju. Ta prywatna kwatera nazywa się Ca Teo (pokaż na mapie), adres: Paseo de Vistalegre 22.

Przy rozpakowaniu zdarza nam się nasz prywatny „cud tabletowy”. Z. zdejmuje plecak i z zamkniętego plecaka wypada zaginiony od paru dni tablet. Pewnie go włożył za siatkę na plecach plecaka przed pójściem spać w Pola de Sierro i tak przewędrował dwa dni. Dopiero pochylenie plecaka na bok zmusiło tablet do ujawnienia się.

Tradycyjnie prysznic i na miasto, na zakupy spożywcze, bo jutro niedziela. Grado to małe miasteczko liczące nieco ponad 10 000 mieszkańców. Historyczne centrum miasta ciekawe, budynki w stylu casa indiana, czyli wybudowane przez bogatych re-emigrantów z Kuby lub Ameryki Południowej, ale poza tym miasto robi wrażenie dosyć nijakiego.

apvc-iconOdwiedzin: 2841