Dzień 20: Piñeres de Pria – Ribadesella – Villaviciosa, 12 km

Wczesnym, chłodnym rankiem wyruszamy z naszego sielskiego albergue po skromnym śniadaniu wliczonym w cenę – babeczka, rogalik i mleko. Idziemy 12 km do Ribadesella bez postoju po drodze, bo droga łatwa. Malownicze wioski.

Co można zrobić z doniczek.

A tu chyba jakieś dzieci umilały swoja sztuką drogę pielgrzymom.

Góry Picos de Europa bawią się z nami w ciuciubabkę pojawiając się z różnych stron.

Scenka trochę jak ze snu z wyczuwalnym choć niewidzialnym niebezpieczeństwem: widzimy na końcu wąskiej ścieżki człowieka z psem z gatunku groźnych psów, obaj w czarnych kamizelkach z napisem Security. Gdy podchodzimy bliżej człowiek łapie na krótko psa za smycz i stają obok ścieżki. Przechodzimy, tradycyjne uśmiechy, życzenia: Buon Camino, Grazias.

Wejście do Ribadesella takie jakie lubi piechur, czyli w dół. Trasa prowadzi krętymi uliczkami, przez stare miasto, wśród kolorowych domów. Czasem mamy wrażenie, że za chwilę wejdziemy komuś na podwórko, ale nie, szlak skręca tuż przed furtką w jakiś zaułek. Tu schodki, tam tarasik, schodzimy w dół, na rzekę, na ładną promenadę.

Ribadesella

Około 6200 mieszkańców, leży u ujścia rzeki Sella do Zatoki Biskajskiej.  Rzeka przedziela miasto na część historyczną na wschodzie i nowszą część zachodnią. Po zachodniej stronie rzeki znajduje się też jaskinia Tito Bustillo z licznymi paleolitycznymi malowidłami naściennymi i wspaniałymi stalaktytami. Piechotą można tam dotrzeć z plaży Santa Marina w kilkanaście minut. Lepiej się zarejestrować telefonicznie, bo wpuszczają ograniczoną liczbę zwiedzających. centrotitobustillo.com

W każdą pierwszą sobotę sierpnia odbywa się w Ribadesella sławny, międzynarodowy spływ kajakowy rzeką Sella, Descenso Internacional del Sella. Te malownicze zawody przyciągają tysiące widzów. Przez cały rok można korzystać ze spływów organizowanych przez firmy z siedzibami na rzeką. Piękne plaże, zatoczki.

Zgodnie ze zmianami wprowadzonymi w planach z powodu zamknięcia alberque w Isla jedziemy autobusem jedną godzinę z dworca autobusowego w Ribadesella do Villaviciosa. Po drodze upewniamy się, że była to dobra decyzja. Droga wspina się długo, a po bokach drogi widzimy żółte strzałki Camino, często w miejscach, gdzie prawie nie ma pobocza.

Villaviciosa

W Villaviciosa piechotą przez miasto do centrum, do albergue o nazwie Villaviciosa (pokaż na mapie).

Albergue ma dobre opinie i słusznie. Atmosfera przyjazna, można się zakwaterować, kiedy się przyjdzie, wyjście rano do 10.30, jest recepcja. Pokoje dziesięcioosobowe z dwiema łazienkami w każdym pokoju, szafki na plecaki zamykane na klucz, półeczki z gniazdkami do ładowania telefonów, wyposażona kuchnia na parterze. Czysto.

Rozkładamy się. Schodzą się następni pielgrzymi, wśród nich rozpoznajemy Holenderkę, która w Laredo powtarzając „dobra, dobra” szybko się oddaliła, gdy się dowiedziała, że jesteśmy z Polski. Nie poznała nas teraz, rozmawiamy, aż do momentu tradycyjnej wymiany: „Skąd jesteście?” „Z Polski”. Kobietę zjeżyło. Pyta: „Ale nie mieszkacie w Polsce?” „Jak najbardziej, mieszkamy”. No i zaczął się monolog, że Polacy mają fatalną opinię, piją, rozrabiają i w ogóle są zakałą, dobra, dobra. Nie można się z nimi dogadać, nie mówią w żadnym języku, nigdy nie spotkała wykształconego Polaka. Potem nastąpiła analiza psychologiczno-socjologiczna: „Dlaczego tacy są? Dlaczego? – pytała dramatycznie. – „To musi być sprawa kulturowa”. No, miło. Ciekawe co nasi rodacy w Holandii zrobili tej pani, że zbieramy takie skutki ich zachowań.

Kiedyś inny Holender, po przysłuchaniu się naszej rozmowie po polsku, zapytał w jakim języku mówimy i skomentował, że to nie brzmi jak polski, który słyszy na co dzień u siebie. Jakoś inaczej mówimy no i „gdzie jest k…?”. Tak ewidentnie nieprzyjazne komentarze są jednak rzadkością na Camino. Nam się zdarzyły tylko te dwie sytuacje.

Idziemy na miasto. Villaviciosa to stolica cydru w Asturii. Po południu, na rynku, konkurs cydrów regionalnych. Siedzimy na widowni, kibicujemy jakiejś nieznanej nam wytwórni, pijemy cydr, słoneczko grzeje.

Resztkę cydru, która zostaje na dnie szklanki, zgodnie ze zwyczajem, należy wylać na podłogę. Ten zwyczaj nawiązuje prawdopodobnie do celtyckich wierzeń, że trzeba zwrócić ziemi część tego, co ci dała.

Po konkursie impreza dla mieszkańców, stoły rozstawione wzdłuż ulicy, muzyka. Siedzą całe rodziny, jedzą, muzyka gra. Można się przysiąść.

Miasteczko, jak wiele dotychczasowych, ma tę nostalgiczna atmosferę minionej świetności. Stare budynki, pomniki.

Nie tak znowu dawną historię przypominają dość szokujące bezgłowe figury u wejścia do kościoła.

To zapewne pamiątka po krwawych latach trzydziestych XX wieku w Hiszpanii. Nigdzie w sieci nie znajduję żadnej informacji o tym co tu się stało i kiedy.

apvc-iconOdwiedzin: 2841