W następnych wpisach będą się czasem pojawiały informacje o tym jak gdzieś dojechać, zamiast dojść. Przyjęliśmy zasadę, że my, trektrycy, nie idziemy Camino za karę, a ponadto powinniśmy się wykazać rozsądkiem właściwym podeszłemu wiekowi. Wszystkie więc miejsca opisywane szeroko w sieci jako „niebezpieczne, wykańczające, pielgrzym z Niemiec spadł z urwiska i zginął, wchodziłam prawie na kolanach, itp.” opuściliśmy. Przemek zaznaczył nam wszystkie takie miejsca na trasie. Znaleźliśmy sposoby objechania ich i się nimi podzielimy, bo trudno znaleźć podpowiedzi jak to zrobić. Jeżeli ktoś chce pokonać te trudne odcinki, znajdzie dosyć informacji o przebiegu pełnej trasy w przewodnikach albo po prostu pójdzie za żółtymi strzałkami.
W drodze między Castro Urdiales i Laredo jest właśnie jedno z takich wymagających, potencjalnie niebezpiecznych miejsc – długi etap, ponad 30 km, wspinaczka, przejścia nad krawędzią urwiska. Wyczuwamy atmosferę mobilizacji już w albergue w Castro Urdiales, gdy niektórzy wyruszają w drogę jeszcze po ciemku.
Trasa początkowo przyjemna, po łączkach i górkach, potem wzdłuż drogi.
Jeżeli zdecydujesz się opuścić trudne fragmenty na tym etapie, uważaj przy zejściu z drogi w lewo, pod górę, jak prowadzą strzałki, przed Pontarron. Tu trzeba zignorować znaki i pójść dalej prosto drogą, około kilkuset metrów do wioski Pontarron. Warto się upewnić w barze, gdzie aktualnie staje autobus, bo przystanki często są nie oznaczone na zasadzie, na przykład: „przecież i tak wszyscy wiedzą, że autobus staje przed sklepem Manuela”.
Przed barem w Pontarron zatrzymuje się autobus A2 do Laredo.
Laredo
Laredo, kilkunastotysięczne miasteczko o historii sięgającej czasów rzymskich, jest znane z długiej na 5 km plaży.
W Laredo wysiadamy na ostatnim przystanku, czyli na dworcu autobusowym. Stąd jest blisko do albergue w starym klasztorze tercjanek.
Albergue Casa de Trinidad (pokaż na mapie) mieści się w szesnastowiecznym klasztorze blisko centrum. Wspólne wejście z kościołem – albergue na prawo, kościół prosto. Wieloosobowe sale, ale również małe pokoje, czwórki i dwójki, choć nieliczne. Czysto. Cisza nocna wcześnie, trzeba być na miejscu przed zamknięciem.
Powitanie szklanką zimnej wody z cytryną, miła zakonnica spisuje dane, przybija pieczątkę w credential. Potem wspólna msza z błogosławieństwem pielgrzymów i koncertem chóru.
Wspólna kolacja składkowa, tzn. zakonnice podały dobrą zupę dyniową, a drugie danie i deser były z produktów przyniesionych przez pielgrzymów (uprzedzają o takiej konieczności przy meldowaniu).
Jak łatwo zgadnąć, desery przeważyły zdecydowanie nad potrawami, które można by zakwalifikować jako drugie danie.
Na schodach albergue spotkamy peregrinę z Holandii, która pyta nas o coś, a potem, gdy na pytanie „Where are your from?” odpowiadamy „Poland”, woła nerwowo „Dobra, dobra” i oddala się pospiesznie. Dziwne.
Zwiedzamy miasteczko, wygląda na bogatsze niż Castro Urdiales. W sklepie znajdujemy po raz pierwszy sok pomidorowy. Wydawałoby się, że w kraju, gdzie toczą się pomidorowe bitwy powinno być zatrzęsienie przetworów pomidorowych, jednak sok pomidorowy, do tego w małych opakowaniach, to rzadkość. A codziennie solidnie pocący się organizm domaga się potasu.
Kliknij tutaj, aby przeczytać o barwnym festiwalu w dawnym modnym kurorcie
W ostatni piątek sierpnia odbywa się w Laredo festyn La batalla de flores (bitwa kwiatów). Ogromne, platformy zbudowane z kwiatów paradują centralnymi ulicami.
Bitwa Kwiatów narodziła się jako święto pożegnania lata, wytworna uroczystość organizowana przez zamożne rodziny, które spędzały wakacje w modnym wówczas Laredo.
W noc przed Bitwą Kwiatów przy platformach uwijają się liczni uczestnicy konkursu dekorując je tysiącami ciętych kwiatów. W ostatnią noc, aby zachowały maksymalną świeżość.
Spacerując wieczorem nad morzem przypomnij sobie, że to tu pewien wielki władca żegnał się z morzem i dotychczasowym życiem.
W 1556 roku, w wieku zaledwie 55 lat, Karol V, najpotężniejszy człowiek na świecie, Święty Cesarz Rzymski i władca światowego imperium hiszpańskiego, postanowił udać się na emeryturę.
„… Szukałem korony cesarskiej nie po to, aby rządzić mnóstwem królestw, ale jedynie po to, aby zapewnić bogactwo i dobrobyt krajowi i moim innym królestwom oraz zachować pokój i zgodę w całym chrześcijaństwie… W tym celu uczyniłem wiele uciążliwych podróży i byłem zmuszony prowadzić wiele wojen. Miałem wielkie nadzieje – niewiele się spełniło i niewiele mi pozostało, i to za cenę takich trudów! To sprawiło, że jestem chory i zmęczony … moje moce już nie wystarczają.”
Po prawie czterech dekadach rządów cesarz był wyczerpany. Do tego, przez lata całe dręczyła go podagra. Teraz dostałby leki, wtedy noszono go w lektyce i niezmiennie karmiono mnóstwem mięsa.
Tu w Laredo, cesarz, który był przez lata w ciągłym ruchu po swoich rozległych ziemiach, po raz ostatni schodzi ze statku i udaje się na prowincję, do klasztoru w Yuste, w Estremadurze. Był to dziwny wybór, ponieważ w okolicy roiło się od komarów. Schorowany, przez dwa lata przygotowuje się do ostatniej drogi. Ostatecznie zabiła go malaria.
Jeżeli trafisz do Laredo pod koniec września może akurat będą odbywały się uroczystości „Ostatnie zejście na ląd Karola V” i przyłączysz do tłumów upamiętniających władcę, najlepiej wznosząc toast dobrym belgijskim piwem Gouden Karolus, nazwanym na cześć cesarza, a produkowanym w Mechelen, gdzie się wychował (przypis ZS: świetne piwo, a browar proponuje wygodne pokoje gościnne i degustację w stylowej karczmie – sprawdziłem, polecam).
W ten dzień mieszkańcy Laredo ubierają się w kostiumy z epoki i przechodzą w wielkiej paradzie upamiętniając początek ostatniej podróży wielkiego władcy. Kolejne miasta na jego trasie też upamiętniają tę podróż.