Lot z Modlina bezpośrednio do Sewilli w ładny, ciepły dzień. Lot spokojny, 3 godziny 50 minut.
Nad Andaluzją, zbliżając się do Sewilli, widzimy po prawej stronie wielką, płaską równinę z licznymi rozlewiskami, daleko, aż do gór Sierra Morena. Tamtędy mamy pójść, a nasz cel jest tysiąc kilometrów stąd.
Czy my mamy dobrze w głowie? Mamy swoje lata i chcemy tam iść na piechotę? Przez te rozlewiska, hen za horyzont? To znaczy ja sobie tak panikuję w duchu, bo. Z. na ogół nie miewa wątpliwości jak coś postanowi. W każdym razie – obraz z samolotu niezapomniany.
Zostaniemy w Sewilli na dwie noce, żeby pozwiedzać przed ruszeniem w drogę.
Mamy skromny pokój w mieszkaniu służącym za hotelik, 15 minut od katedry (zobacz na mapie).
Flamenco w „spelunce”
Wychodzimy po krótkim odpoczynku, na występ flamenco w poleconym przez gospodynię barze La Carponeira, o 22.30. Duża knajpa w swojskim spelunkowatym stylu. Występ wygląda autentycznie, dobrze było to zobaczyć, poczuć się w Hiszpanii. Ludzi pełno.
Obok nas usiadły młode dziewczyny mówiące po polsku. Po chwili podeszła ich opiekunka – „Dobry wieczór. My się znamy” – mówi. Grupa i Pani Kamilla są ze Starachowic. Pracowałyśmy razem paręnaście lat wcześniej i poznała mnie. To podnosi na duchu. Może jednak dam radę przez te rozlewiska.
Po drodze na kwaterę widzimy sporą grupę mężczyzn pod kościołem. Nocne modły?
Wypijamy piwko w barze na dobre spanie, wychodzimy i tym razem widzimy tych mężczyzn idących równo, miarowo, środkiem ulicy i dźwigających jakąś wyraźnie ciężką konstrukcję. Ach, więc to są nocne usługi transportowe dla nietypowych ciężarów w ciasnych uliczkach – dochodzimy do wniosku.