Krajobraz dziś rano płaski, monotonny. Spory kawałek po wyjściu z Acquapendente idzie się po drodze z ruchem. Zaskakuje nas jak to miasteczko znika kompletnie, gdy się je opuści. Nie ma się po co oglądać za siebie.
Przez jakiś czas towarzyszą nam malownicze wieże Torre Alfina na wzgórzu.
Torre Alfina
Przysiółek wokół zamku Torre Alfina z XVI wieku (300 mieszkańców). Torre Alfina jest formalnie uznawana za jedną z „najpiękniejszych wiosek” we Włoszech. Odbywają się tu różne festiwale, są restauracje, piękne wnętrza w zamku i widoki z murów.
W prażącym słońcu, w otwartym terenie postanawiam w końcu wypróbować mój prezent od męża, czyli nowiutki parasol trekkingowy. Ma specjalny uchwyt pozwalający umocować go stabilnie na paskach plecaka i ma chronić przed słońcem i deszczem. Nie widzieliśmy nigdy tego wynalazku w terenie, ale uznaliśmy, że pewnie dopiero się będzie przyjmował i trzeba zostać pionierem.
No nie, chyba jednak nie będzie się przyjmował. Byle powiew wiatru powoduje, że muszę z nim walczyć. Ustawienie tak by słońce nie świeciło w oczy, gdy idziesz na południe sprawia, że pole widzenia w przód ogranicza się do paru metrów. Jakiekolwiek zwężenie ścieżki to niebezpieczeństwo zahaczenia o coś. Dosyć ogranicza ruchy. Sporo zamieszania za w sumie niewiele ulgi. Może gdyby przyszyło iść latem, to warto byłoby te niedogodności znosić. Teraz przed wejściem do miasteczka składam parasol, bo mam poczucie, że będę nim ludzi potrącać i ogólnie w ciasnocie się samolubnie panoszyć. Szkoda.
San Lorenzo Nuovo
Dobre miejsce w połowie drogi na przerwę na lunch. Restauracje i bary wzdłuż drogi są otwarte. Zjadamy, a jakże, makaron. Tym razem dobry.
Miasteczko pochodzi z 18 wieku. Zostało przeniesione znad jeziora z powodu malarycznego powietrza tamże. I tu po raz kolejny czujemy, że coś się zmieniło od wyjścia z Toskanii. Im bliżej stolicy tym miasteczka będą pewnie nowsze, bo nikt o nich na wieki nie zapomniał i przebudowywał. Miasteczko jest barokowe, ładne, ale nie ma tej atmosfery uboższych, niegdyś bardziej prowincjonalnych kamiennych gniazd na szczytach w Toskanii.
Pierwsze spojrzenie na jezioro Bolsena z centralnego placu San Lorenzo Nuovo. Jest to największe jezioro wulkaniczne we Włoszech, a włoskie przewodniki twierdzą, że w Europie. W każdym razie – jest duże i ma dwie wyspy. Jezioro czyste, pełne ryb.
Zaczyna się druga, przyjemniejsza połowa etapu przez las pokręcony i dziwny jak z bajki o Czerwonym Kapturku.
A potem wioski, zielone pola, znów las, zakurzona droga prowadząca do kamieniołomu, który powoli zżera górę. Po drodze tablica upamiętniająca przemarsz pierwszej gwardii szwajcarskiej do Watykanu w roku 1506. Z Szwajcarii wyruszyło 200 żołnierzy dotarło 150. Na następny dzień rozpoczęli służbę.
Siadamy przy drodze na trawie, żeby chwile odpocząć. Nadchodzi para Holendrów, z którymi mijamy się co jakiś czas. Idą wyraźnie wolniej niż my, są w podobnym wieku. Pani ostrzega: „Nie powinno się tak siadać po prostu na trawie. Tu mogą być kleszcze. Wiem coś o tym.”
„Tak – potwierdza mąż – to jest nasza pierwsza wyprawa od trzech lat. Tyle trwało jej leczenie po ukąszeniu przez kleszcza. Było marnie, a teraz proszę – maszeruje jak szwajcarski gwardzista” – mówi wyraźnie dumny z żony. Wstajemy z trawy, otrzepujemy się dokładniej niż zazwyczaj.
Ze wzgórza w pobliżu celu, przy dobrej pogodzie można wypatrzeć kopułę katedry w Montefiascone, jutrzejszego celu. Lubimy takie widoki, bo pokazują naszą drogę jakby z lotu ptaka. „Naprawdę tyle przeszliśmy/przejdziemy na naszych trektrycznych nogach? Wow!”- puszymy się zgodnie.
Montefiascone, kopuła katedry na horyzoncie, nasz jutrzejszy cel.
Bolsena
Bolsena jest pięknie położona. Do centrum z tej strony schodzi się w dół, przez zamek górujący na miasteczkiem. Z historii Acquapendente i Bolseny wynika, że tutejszym agresywnym sąsiadem było miasto Orvietto. Zamek kilkakrotnie niszczono i odbudowywano. Teraz jest tu muzeum miejskie.
Oczywiście Bolsena też ma swoje historyczne wydarzenie i święto obchodzone także u nas.
W 1263 roku wydarzył się tu cud eucharystyczny. Pielgrzymujący po Via Francigena do Rzymu ksiądz Piotr z Pragi zatrzymał się w Bolsenie. W czasie odprawiania mszy w istniejącym do dziś kościele, spostrzegł, że hostia w jego rękach zaczęła krwawić. Ksiądz Piotr próbował to ukryć, udał się z hostią do zakrystii, ale wierni zauważyli krople krwi na posadzce i poszli za nim. Przekazano wiadomość papieżowi, który ogłosił, iż miał miejsce cud eucharystyczny. Wpłynęło to na ogłoszenie rok później, w 1264 nowego święta – „Bożego Ciała”.
Zwiedzić trzeba katedrę św. Krystyny. Katedra to właściwie dwa kościoły – romański z XI wieku z XV-wieczną fasadą i barokowy. Pod kościołem znajdują się wczesnochrześcijańskie katakumby. Słynie jako miejsce cudu eucharystycznego. W kościele, w pięknym relikwiarzu jest eksponowany kamień ze śladem krwi z tego wydarzenia.
Stare miasto pod zamkiem to wąskie, kamienne uliczki, ale im bliżej jeziora tym bardziej miejscowość staje się kurortem nad wodą.
Restauracja rybna na wodzie. Świeże produkty wyjściowe pływają pod podłogą.
Przyjemne, zadbane miejsce. W jeziorze można się kąpać w wyznaczonych miejscach.
Kliknij, aby powiększyć
To nasz hotel, a to rzeźba na recepcji, dla nas scena natychmiast rozpoznawalna, prawda? Sienkiewicz, Quo Vadis, Ursus, byk, Ligia. Zapytaliśmy osoby na recepcji o co chodzi w tej scenie, ale nie wiedzieli. Nie ich lektura, trudno się dziwić.