Wiemy, że dzisiejszy etap ma 23 kilometry i dzieli się na kilkanaście kilometrów po gruntowej drodze i 10 km w głębokim piasku. Pośrodku, na 13-stym kilometrze jest wioska Cavaleiro. Szczęśliwie tak się składa, że dla nas, idących na północ, ta łatwiejsza, bez piasku część jest na początku. Postanawiamy przejść pierwsze 13 km i pojechać do docelowego Almograve z Cavaleiro, autobusem lub taksówką.
Poranny spacer przez Zambujeira do Mar. Ładna, turystyczna miejscowość. Ładnie urządzony taras widokowy nad morzem, kapliczka Nossa Senhora do Mar (Pani Morza) na skale, białe domy. Latem jest tu pełno. W sierpniu można trafić na duży festiwal muzyczny Festival do Sudoeste i obchody święta maryjnego Nossa Senhora do Mar.
Znajdujemy przystanek autobusowy, żeby sprawdzić rozkład jazdy na tej trasie. Przystanek jest, rozkładu nie ma. Idziemy do informacji turystycznej dowiedzieć się czy jakiś autobus staje w Cavaleiro. Okazuje się, że przez tę wioskę nic nie jeździ, ale taxi zawsze jakąś można złapać, jak nie z jednej to z innej miejscowości. „Poza tym,” – mówi pani w biurze informacji turystycznej – „macie namiot. Możecie przenocować gdzieś po drodze, tylko zabierzcie wszystkie swoje śmieci”. „Przecież to zabronione” – wyrywam się bez sensu. Pani tylko macha ręką.
Nie wszędzie jest tak miło – kliknij tu, aby poznać wspomnienie z innego miejsca w Europie
W Portugalii właśnie takiego stosunku do wędrowca można się spodziewać: skoro nie macie siły iść dalej, to rozbijcie namiot i przenocujcie, przepisy w takiej sytuacji są mniej ważne. Tylko nie pozostawcie żadnych śladów swojego pobytu. Gdy opowiedzieliśmy o tym zaprzyjaźnionym Portugalczykom – zdziwili się, że się dziwimy. Przecież to oczywiste, że człowiek jest ważniejszy od przepisów!
W Austrii spotkaliśmy się z zupełnie innym stosunkiem do takiej sytuacji. Oto fragment naszej opowieści o wędrówce szlakiem Donausteig. W Wesenufer:
Na kempingu typowy ogródek działkowy. Mamy maila od właściciela, że możemy przyjechać i rozbić namiot, a rano wrzucić 15 euro do skrzynki przy recepcji, bo jego w tych akurat dniach nie będzie.
Gdy nasz namiot już stoi na dużej, pustej łączce, przyjeżdża dwójka młodych francuskich rowerzystów. Z hacjendy obok wyłania się kobieta, która mówi umordowanej parze, że muszą jechać do następnego miasta (ponad 20 km), bo tu jest Dauercamping czyli kemping pobytowy. „Nie mamy siły, gorąco. Tu jest dużo miejsca” – wyrzeka dziewczyna. Biorę więc maila od gospodarza kempingu i idę pokazać sąsiadce. Zanim się po angielsku rozezna w treści, nam też każe zwijać dopiero co rozbity namiot, bo placyk dla samych namiotów jest przy wejściu. No kurczę, patrzyli, jak się rozbijamy i teraz ich olśniło, że to nie tu? Pokazuję linijka po linijce w mailu, że gospodarz pozwala nam się rozbić nie wyznaczając miejsca. Kobieta odpuszcza, ale my i Francuzi mamy zapłacić rano jej, nie wrzucać pieniędzy do skrzynki. Pewnie wyglądamy na takich co by uciekli o świcie nie płacąc.
Więcej w Austria > Donausteig.
W biurze spotykamy sympatyczną, chętną do rozmowy parę z okolic Bazylei. Też planują zakończyć marsz w Cavaleiro. Pan ma dziś 74. urodziny, prowadzi wycieczki w Szwajcarii, w górach. Najstarszy jego klient miał 89 lat i dawał radę w grupie młodszych wędrowców. Dochodzimy wspólnie do optymistycznego wniosku, że jeszcze wszystko przed nami. Mijamy się parę razy na trasie.
Schodzimy w stronę morza. Skały, fale, wysokie klify, wiatr i słońce. Wiatr w twarz, słońce w plecy. Mieszanka tu idealna. Jest podobno 31°C, a tu na klifie, przyjemnie ciepło, ale okrycie głowy i krem konieczne nawet w październiku. Po przerwie w głębokim cieniu zrobiło mi się zimno po około 10 minutach. Po odejściu od wybrzeża, gdzie operuje słońce, ale wiatr jest słaby robi się natychmiast gorąco. Takie strefy klimatyczne co 300 metrów.
Po miłym spacerze po klifach, bez niespodzianek, szlak prowadzi na drogę z ruchem samochodowym. Idzie się około 3 km wygodnym, ziemnym chodnikiem, mijając co raz małe siłownie na powietrzu, z ilustracjami ćwiczeń na danym sprzęcie. Całość składa się na komplet ćwiczeń całego ciała. Fajne, tylko jakby poza miastem i ćwiczących nie widać. Na końcu drogi zejście w dół do zatoki. Warto tu odpocząć trochę na ławkach pod wiatą lub zajrzeć do jednego z dwóch barów przed zejściem na dół, bo to ostatnia okazja na długo. Na klifach nie ma miejsc do odpoczynku.
W dole fotogeniczna, wąska zatoczka Entrada da Barca, z niewielkimi łodziami rybackimi, sieciami.
Na dole czekamy dość długo aż strome, drewniane schody na następny klif będą wolne. Jeszcze z poprzedniego klifu widzieliśmy długą i kolorową jakby gąsienicę przesuwającą się przez krajobraz w oddali. Teraz ta gąsienica na 160 nogach, czyli około 80-cio osobowa grupa zorganizowana schodzi z klifu po schodach, po których mamy wejść. Dowiadujemy się, że biura podróży mają dobry pomysł na zwiedzanie wybrzeża: grupa wycieczkowiczów wysiada z autobusu w odpowiednim miejscu, przechodzi pięknym szlakiem na skraju klifu 2 – 3 kilometry i dochodzi do miejsca, gdzie autobus już na nią czeka.
Reszta dnia, na górze, na klifach. Zachwycający dzień – zatoki, plaże, pofałdowane zbocza klifów, czerwonawy piasek, bocianie gniazda na skale, puste. Na wysuniętych w morze skałach stoją wędkarze. Zastanawiamy się jak oni się tam dostali.
Mała latarnia morska na Cabo Sardao, z 1919 roku. Tutejsze klify słyną z tego, że jest to miejsce lęgowe dla zaskakującej różnorodności ptaków morskich. Oficjalna strona Rota Vicentina: „Wysokie klify, które zobaczysz podczas tej części podróży, mimo że są narażone na ciągłe słone wiatry oceaniczne, są miejscem lęgowym ponad dwudziestu gatunków ptaków! Należą do nich kawka, kudły, pustułka, gołąb skalny, bocian biały, sokół wędrowny i pleszka. Szczególnie interesujące są gołębie skalne, ponieważ są oryginalnym gatunkiem, od którego pochodzą wszystkie zdziczałe gołębie na świecie”.
Wiosną musi tu być hałaśliwie jak w każdym żłobku, tym razem ptasim. Te okolice to teren parku przyrodniczego Parque Natural do Sudoeste Alentejano e Costa Vicentina.
Po oswojeniu się ze wspaniałymi widokami morza i skał zaczynamy się przyglądać temu co najbliżej, czyli co rośnie wokół nas na wydmach. Jest październik, ale ciągle jest tu kolorowo. Małe sukulenty, jałowiec, tymianek, rośliny, których nazw nie znamy, no i zupełnie niezwykle wyglądające pomarańczowe rośliny na czarnym tle. Akacja tworząca zielone tunele jest tu gatunkiem inwazyjnym. Dla botaników bardzo przydatna będzie wspomniana już oficjalna strona szlaku, gdzie z dużym znawstwem jest opisana flora i fauna wydm. Od nas, laików, kilka zdjęć:
Klikaj, aby przewinąć
Wejście do wioski Cavaleiro nieprzyjemne. Jakaś skarpa zaśmiecona, mizerne domki, ale koszący pobocze mężczyzna wyłącza spalinową kosę, gdy przechodzimy i pozdrawia nas przyjaźnie, a na ryneczku jest czysta publiczna toaleta i przystanek bez rozkładu jazdy. To kolejne centrum małej miejscowości, gdzie te dwie instytucje – przystanek i toaleta – są umiejscowione razem.
Siadamy z napojami przed cafe-mercado Nicola i próbujemy zorganizować taksówkę. Udaje się po trzecim telefonie. Za 40 minut jest taxi. Jazda do Almograve trwa około 15 minut, płacimy 11 euro. Przeszliśmy dziś 16 km, wymigaliśmy się od około dziesięciu po głębokim piasku.
Almograve
W Almograve nie ma kempingu; nocujemy w przyjemnym schronisku młodzieżowym – Pousada de Juventude (zobacz na mapie). Proste pokoje z łazienką, czysto. Jest tu dobrze wyposażona, duża kuchnia, więc postanawiamy zjeść, niesione na wszelki wypadek, danie liofilizowane „Schab w zielonym pieprzu”. Zalewa się je w torebce gorącą wodą i za parę minut – podano do stołu. Dobre. I lekkie – torebka z zawartością pół kilograma pożywnego jedzenia waży przed zalaniem wodą 107 gram. Produkuje kielecka firma Lyofood (żadnych z nami powiązań biznesowych ani prywatnych, więc możemy reklamować), mają duży wybór dań liofilizowanych na wyprawy, także bez laktozy.