Wcześnie rano udajemy się do kuchni zrobić sobie herbatę, kuchenka gazowa błyszczy z daleka. Nici z herbaty – kurki od gazu zdemontowane.
Przy recepcji jest wywieszka „Untill 8.00 he cannot see nobody here”, z której z pewnym trudem domyślamy się, że ma nas tu nie być o 8 rano, bo tylko „8.00” jest tu jasne. Hiszpanie i język angielski to osobny temat.
A u nas, 30 lat temu… kliknij, aby przeczytać
Przypomina nam się związane ze znajomością angielskiego zdarzenie z czasów prowadzenia szkoły językowej. Wczesne lata dziewięćdziesiąte, staram się jak zwykle w wakacje o pozwolenia na pracę dla nauczycieli zagranicznych, tzw. native speakers w naszych szkołach w Świetokrzyskiem. Składam stosowne podania i słone opłaty w odpowiednim urzędzie, gdzie pani, nie kryjąc irytacji, poucza mnie podniesionym głosem „I po co to? Niech pani idzie na bazary zobaczyć jakiego języka trzeba w tym kraju uczyć, na bazary!”. Oj, nie chodzi jej chyba o francuski. A ja naiwnie myślałam, że nauczanie angielskiego to rzecz pożądana i pilna „w tym kraju”. Otwierają się granice, młodzi pojadą, dobrze byłoby, żeby nie tylko na zmywak.
Teraz po trzydziestu latach, chodząc po Hiszpanii, słysząc o ile lepiej nasza młodzież i jej młodzi jeszcze rodzice znają ten język niż ich hiszpańscy odpowiednicy, widzę, że miałam racje, tak jak wiele innych koleżanek i kolegów, którzy wtedy otworzyli liczne szkoły językowe, a młodzież uczyła się masowo i chętnie. O tym jak masowo świadczy choćby statystyka naszych szkół – największy nasz roczny nabór w tym czasie to ponad 1500 słuchaczy, łącznie uczyło się u nas kilkanaście tysięcy osób.
Na początku lat dziewięćdziesiątych w polskich szkołach brakowało tysięcy kwalifikowanych nauczycieli języka angielskiego, po tym jak szkoły masowo zaczęły uczyć tego języka zamiast rosyjskiego. Czekanie aż się nowa kadra wykształci oznaczałoby marną edukację językową dla kilku czteroletnich pokoleń licealistów. Uznano więc, że do objęcia posady szkolnego anglisty wystarczy wykształcenie pedagogiczne i Cambridge First Certificate. Wtedy szkoły językowe zrobiły naprawdę dobrą robotę, sfinansowaną przez uczestników kursów lub niezawodnych rodziców, a native speakers w tym bardzo pomogli.
Camino uczy nas powoli rozumu. W pierwszym dniu: „Szybko, wyprzedźmy tamtych, ktoś nas wyprzedza, jakie mamy tempo?”. Teraz spokojnie – zatrzymujemy się we wszystkich trzech wioskach na picie i małe co nieco. Zamiast wyprzedzać, pogadujemy. Z. mierzy ciśnienie Irlandce, która twierdzi, że jej skoczyło, Włosi, którzy pielgrzymują na rowerach, tańczą do muzyki z baru.
Chyba wszystkich cywilizacja powoli wypuszcza ze swoich szponów.
Niedaleko za wyjściem z Astorgi stoi pustelnia na miejscu starego schroniska dla pielgrzymów. Jest ujęcie pitnej wody. Tu jest za wcześnie na przerwę.
Długa, prosta droga po równym, żółte wieże kościelne z gniazdem bocianim i czasem bocianem, błękitne niebo. Astorgę widać długo za nami, przede wszystkim katedrę. Przed nami, na górze pojawia się krzyż. To chyba sławny żelazny krzyż.
Maragateria – kliknij. aby przeczytać
To jest kraina ostatnich Maurów w Hiszpanii – Maragateria.
Czytamy dalej:
„Maragato mieszkają w 40 wioskach na bardzo wyludnionych wzgórzach pod Astorgą w prowincji León w północnej Hiszpanii. Po stuleciach utrzymywania swojej tożsamości i zwyczajów oraz prosperowania poprzez monopolizację hiszpańskiego transportu mułami, walczą o przetrwanie. Próbując zaradzić spadkowi liczby ludności i zanikowi ich kultury, samorząd lokalny uruchomił programy promocji turystycznej i wprowadził dochodowe formy rolnictwa, aby zachęcić ludzi do pozostania”.
Wioska po drodze. Duże szerokie bramy umożliwiały przewoźnikom wjazd wozem z towarem i bezpieczne parkowanie na wewnętrznym podwórku.
Teraz na takich podwórkach często mieszczą się bary dla pielgrzymów
Po prawej w oddali pojawia się wieża kościelna i dachy wioski Castrillo de los Polvazares, w której w 2015 roku została zamordowana Amerykanka Denise Thiem. Zaginęła na tym odcinku w kwietniu, odnaleziono ją we wrześniu. Zboczyła z oficjalnej trasy prawdopodobnie sugerując się fałszywymi znakami namalowanymi przez mordercę, które doprowadziły ją do jego domu. Złapano go, dostał wyrok 23 lat więzienia.
Po drodze jest sporo miejsc przypominających osoby, które zmarły na camino, ale były to przyczyny naturalne lub wypadki.
Castrillo de los Polvazares jest na liście najładniejszych wiosek Hiszpanii.
W ostatnich latach Camino de Santiago stało się miejscem odrodzenia humiliaderos. Małe kopczyki pojawiają się wszędzie – przede wszystkim w miejscach, gdzie zginęli pielgrzymi. Trwałość pamięci w chwiejnej kupce kamyków? Ale to działa. Nie da się przejść obok nie przeczytawszy kto tu zmarł, kiedy. Tablice są fotografowane, upowszechniane jak tu, bez wątpliwości, czy to wypada, bo przecież ktoś chciał, żeby pamięć o tej osobie trwała.
Zadaszone portyki przy kościołach w wioskach dawały awaryjne schronienie pielgrzymom.
Bociany lubią wieże kościelne
Przed nami Góry Leon i ledwo widoczny Cruz de Ferro
Rabanal
Około sześćdziesięciu stałych mieszkańców.
Albergue La Senda (zobacz na mapie) mały, ciasny, toalety z prysznicami zaledwie trzy. Opłata 5 euro od osoby. Obok w tym samym budynku są pokoje dwuosobowe za 55 euro. Bar na miejscu, w pobliżu mały sklep spożywczy. Łączka ze sznurami do suszenia prania, obok domek z masażami. Są też inne albergi i pensjonaty.
Na ławce w słońcu, smukła Rosjanka o wdzięcznych ruchach, jak się okazuje – tancerka, naciera sobie stopy jakimś olejkiem. Stopy bez śladu problemów, a idzie od początku trasy. Podaje mi rosyjską nazwę olejku, brzmiało jak arnika, ale głowy nie dam. Tancerka pewnie się zna na utrzymaniu stóp w dobrym stanie.
Tu niegdyś mieli swą placówkę Templariusze opiekujący się pielgrzymami, bo teren robi się coraz trudniejszy. Codziennie o dziewiętnastej można posłuchać śpiewu zakonników w kościele. Potem odbywa się błogosławieństwo pielgrzymów.