Dzień 24: Granja de Moreruela – Tabara, 26 km

Dziś żegnamy się z Via de la Plata. Pójdziemy na zachód szlakiem Camino Sanabres.

Dlaczego tak? Via de la Plata za kilka dni dojdzie do Astorgi i tam połączy się z Camino Frances, czyli z drogą francuską. Tym odcinkiem już szliśmy w 2017 roku. Chcemy zobaczyć coś nowego.

Piękna była Via de la Plata: bardzo różnorodna przyroda, piękne stare miasta, rzymskie zabytki, termy.

Camino Sanabrés prowadzi przez ziemie regionu Zamora, w A Gudiña wkracza do Galicji.

Tak rozwidlenie zapowiada tablica przed kościołem w wiosce Granja de Moreruela.

“Tutaj rozwidla się droga Jakubowa. Tutaj łączy się historia Via de la Plata i Camino Sanabres, które tutaj się rodzi, w tym mieście, dodając do jego sławy miasta Cystersów, hojności wobec pielgrzymów i wobec życia.

Wędrowcze, zostawiaj ślad swojej hojności na drodze, którą wybierzesz, a św. Jakub niech ci towarzyszy”.

Szlak rozwidla się jeszcze za kościołem w Granja de Moreruela.

Camino Sanabres prowadzi do Ourense, Via de la Plata do Astorgi.

Jesteśmy w drodze 22 dzień.

Dziś Camino Sanabres nas nie zawiodło na swoim pierwszym etapie. Wygodna pomarańczowa droga, w górę, w dół łagodnie, aż zobaczyliśmy z góry rzekę Esla w głębokim jarze i piękny kamienny most z 1920 roku. Po drugiej stronie rzeki widzimy kilka postaci gramolących się powoli w górę, wśród skał.

Po przejściu mostu mamy dwie drogi: wzdłuż dość ruchliwej drogi bez pobocza albo w lewo, po skałach. Dobrze, że czytaliśmy wiele uwag pielgrzymów i wiemy, że droga przez skały tylko pozornie wygląda na trudną, natomiast ta po szosie jest niebezpieczna, bo jeździ tędy sporo ciężarówek.

Skręcamy na skały. Trudne jest pierwsze może 200 m. Trzeba po prostu powoli i ostrożnie stawiać stopy między kamieniami. Potem zaczyna się wąska gruntowa ścieżka w górę i tam już można się zatrzymać i podziwiać widoki.

A jest na co patrzeć. Piękne, dzikie przełomy rzeki Esla.  Skały łupkowe, urwiska nad rzeką wyglądają jak popękane kolumny. A nad tym dzikim krajobrazem orzeł uczy małe orły latać.

Dalsza droga jest łatwa. W pewnym momencie pojawia się szeroki widok na dolinę, gdzie leży wioska Faramontanos de Tábara.

Podchodzi się do niej jak po pustyni, a sama wioska sprawia wrażenie miasteczka frontowego na Dzikim Zachodzie.

Wieje, przewiewa na wylot. Wyciągam z plecaka ostatnią koszulkę, tzw. heatgen, z długimi rękawami, z Marks&Spencer, naciągam na inne bluzki i czuję tak wyraźną różnicę w odczuwaniu wiatru i temperatury, że postanowiłam się podzielić tym banalnym zdarzeniem i obserwacją. Ubrania techniczne działają.

Oglądamy się za siebie i widzimy jak po rozległej dolinie idzie ku nam ściana deszczu.

Przerwa w barze z gorącą czekoladą, która tu jest gęsta, pyszna i stawia na nogi. Deszcz sobie przez ten czas przechodzi przelotnie i idzie dalej nad doliny.

Przechodzimy z nową energią po czekoladzie ostatnie, płaskie 8 kilometrów do miasteczka Tabara (950 mieszkańców) , które kryje się do ostatniej chwili za plantacjami topoli.

Tabara

Przy wejściu stoi duży, dwunastowieczny kościół. Tu warto się na chwilę zatrzymać, bo to historyczne miejsce. Możemy zobaczyć to miejsce na ilustracji z księgi z X wieku i porównać z obecnym.

Klasztor San Salvador de Tábara kliknij tu, aby zobaczyć i poczytać

Klasztor San Salvador de Tábara wzniesiono w IX w czasie akcji ponownej kolonizacji. Klasztor wkrótce osiągnął niezwykłą świetność. Kroniki podają, że tutejsza wspólnota liczyła ponad sześciuset mnichów i mniszek, czyli mniej więcej tyle co dzisiaj mieszkańców miasteczka. Przyczyna zniknięcia klasztoru nie jest znana; po około stu latach istnienia nie ma już żadnych dowodów na jego działanie. Przypuszcza się, że mógł zostać zrównany z ziemią przez Maurów i że nie został odbudowany. Jednak pozostawił po sobie cenne pamiątki – jedne z najpiękniejszych średniowiecznych ksiąg iluminowanych.

Na tej ilustracji z rękopisu z X wieku widzimy jakby na tysiącletniej pocztówce tę wieżę, którą teraz widzimy przed sobą, z XII wieku. Jest to zarazem najstarsze przedstawienia skryptorium w sztuce europejskiej – widzimy tu biurko z pracującym kopistą i pomocnika przygotowującego zwoje. To tu ponad 1000 lat temu kopiowano i ilustrowano niektóre z najpiękniejszych średniowiecznych kodeksów, teraz na liście Pamięci Świata UNESCO. Przypomnę, że na tej liście jest zaledwie 10 dokumentów z Hiszpanii (i 17 naszych).

Jest tu też małe muzeum poświęcone scriptorium.

Parę domów od kościoła znajduje się rynek, czyli Plaza Mayor, z ujęciem wody, apteką, barami i skwerkiem, na którym stoi pomnik poety Leóna Felipe, tutaj w 1884 roku urodzonego. W Tabara jest bankomat, trzeba skorzystać, bo nie wiadomo, gdzie będzie następny.

Zaglądamy do pierwszego albergue, ale głównie dlatego żeby sprawdzić, czy są wolne miejsca, gdyby takich nie było tam, gdzie zmierzamy. A zmierzamy do albergue prowadzonego przez pisarza Jose Almeira, na drugim końcu wsi (pokaż na mapie). Jak wiele takich miejsc, albergue jest donativo – czyli każdy zostawia gospodarzowi rano tyle pieniędzy ile uważa za stosowne, zwykle w dyskretnie ustawionej gdzieś z boku skrzyneczce.

Gospodarz i pisarz w jednej osobie wita nas gorącą herbatą i każe się rozgościć. Na miejscu są już Kaupo, Jules nauczyciel z Bordeaux, Hiszpan Mariano i Belg, sami znajomi.

 Pan Jose Almeira napisał dotąd 12 książek o różnych aspektach camino.

Wspólna kolacja ugotowana przez gospodarza: zupa z makaronem, ryż smażony, flan. Gospodarz daje nam do losowania karteczki z cytatami z jego książek, po hiszpańsku. 

Każdy czyta po kolei i jeżeli ma ochotę to komentuje. Dobry starter do rozmowy. Pan Almeira opisuje różne doświadczenia pielgrzymów, więc pewnie te kolacje są źródłem różnych opowieści z pierwszej ręki. Nasza grupka chyba nie ma do zaoferowania niczego czego by już nie słyszał, więc my zostajemy przy stole i winie, a gospodarz oddala się do kąta, gdzie pisze trzynastą książkę o camino.

Okazuje się, ze Kaupo z Estonii i Jules z Francji idą już kolejne camino razem. Poznali się w drodze i teraz umawiają się i idą razem, bo nie mogą u siebie znaleźć chętnych na wędrówkę.

Rozmawiamy o noszeniu ze sobą audiobooków, mówię, że słucham Don Kichota i dostaję od Hiszpana, członka Towarzystwa Cervantesa, znaczek organizacyjny tego stowarzyszenia za zasługi we włóczeniu się po pustkowiach. Za to mam zaatakować kijkami najbliższy młyn, który spotkam na drodze. Jakie czasy taki Don Kichot.

Uzupełnione później: latem 2022 roku w czasie fali upałów miasteczko było zagrożone przez pożary. Miejscowy przedsiębiorca budowlany, który kopał rów, żeby zatrzymać pożar został zaskoczony przez zmianę wiatru i zdołał się wydostać z pożaru w płonącym ubraniu. Przeżył. W pobliżu płonące zarośla po obu stronach torów zatrzymały pociąg. Pożary w lasach też trzeba brać pod uwagę planując camino w Hiszpanii latem.

apvc-iconOdwiedzin: 2841