Nasza pierwsza duża modyfikacja trasy Camino polega na opuszczeniu dziś aż czterech etapów z oficjalnej listy. Szkoda, że omijamy historyczne miasto Caceres, ale dzięki temu omijamy też odludne tereny wokół zbiornika Alcantara. Według naszego planu Wielki Piątek spędzimy w starym rzymskim uzdrowisku Baños de Montemayor, a święta w samej dostojnej Salamance.
Aby zrealizować ten plan jedziemy pociągiem o 8 rano z Meridy przez półtorej godziny do Canaveral, małej wioski w górach. Teren, który oglądamy z pociągu jest dość dziki i górzysty. Mijamy Embalse de Alcantara, rozległy skomplikowany zalew, z dwoma wielkimi mostami. Te etapy mają opinię długich i trudnych, bez żadnego źródła wody i możliwości noclegu poza wioskami oznaczonymi w przewodnikach jako etapowe.
Na tym terenie zmarł w ubiegłym roku czterdziestoletni pielgrzym, któremu zabrakło sił, a już widział wioskę Canaveral, do której zmierzał. Szedł dużo dalej niż zamierzał, w upale, bo albergue po drodze okazało się zamknięte. Zadzwonił do żony do Niemiec, ta natychmiast zorganizowała telefonicznie pomoc w Canaveral, ratownicy wyjechali po niego, ale było już za późno. Zabrakło mu dwóch kilometrów.
Dworzec w Canaveral wygląda jak stacja kolejki górskiej.
Ruszamy sami w nowy teren odległy o 110 km od poprzedniego etapu. W takich razach traci się niestety kontakt z poznanymi na szlaku osobami. Szczególnie szkoda kontaktu z Norweżką Anną i tych typowych norweskich powiedzeń, o których moglibyśmy się jeszcze dowiedzieć.
Droga wkrótce wspina się stromo w górę, ale potem idzie prawie po płaskim terenie.
Pięknie tu, ale inaczej niż na rajskiej dehesie. Stare lasy dębowo-korkowe, pięknie ukwiecone łąki.
Wiele bram dzielących pastwiska. Orły krążą wysoko.
Przez cały dzień spotykamy tylko dwóch Koreańczyków i dwa konie biegające luzem.
Riolobos
Idziemy w dół do wioski Riolobos (1300 mieszkańców), gdzie mamy pokój w casa rural czyli wiejskim domu o nazwie Wiejski Dom Babci Maxi. (pokaż na mapie) Latem domek ten ma czynny basen.
Ładny domek w środku wsi urządzony w stylu babci właścicieli. Płacimy gospodarzowi, który mówi, że będziemy tu sami i odjeżdża. Jest kuchnia, kupujemy gotowe dania do odgrzania w jedynym sklepie. Nie widać, żeby tu był jakiś otwarty bar. Cukiernia z podobno najlepszymi churros zamknięta. Wieś z szeroką prostą ulicą, niskimi domami wygląda jak z Dzikiego Zachodu.
Wieczorem oglądamy telewizję. Nie do wiary – katedra Notre Dame płonie. Osiem wieków historii w ogniu i cała współczesna technika jest bezradna. Strażacy polewają, ale to nie robi wrażenia na ogniu. Donald Trump jak zwykle nie przepuścił okazji, żeby rozbawić świat. Napisał, że trzeba posłać wielki samolot gaśniczy i zalać pożar i „trzeba działać natychmiast”. Zupełnie jakby gasił pożar lasu w Kalifornii – łupnąć wodą i już.
Smutne. Taka strata, tyle lat historii. Byliśmy tam kilkakrotnie.