Dzień pierwszy – Londyn, Canterbury – Shepherdswell

Wyruszamy z domu naszego najmłodszego syna w Londynie już przed 7 rano, żeby dojechać do Canterbury, zwiedzić pobieżnie miasteczko (które już kiedyś zwiedziliśmy dokładnie) i przejść 17 km do miejsca noclegu w wiosce Shepherdswell.

Pociąg jedzie częściowo po trasie ekspresu do Paryża, który w Folkestone, na około pół godziny zanurza się pod morzem przejeżdżając przez Eurotunnel, najdłuższy podwodny tunel na świecie.

My po około półtorej godziny od wyjazdu z Londynu wysiadamy w Canterbury. Ze skromnego dworca do starego centrum idzie się około kwadransa, wchodząc w coraz starsze i węższe brukowane uliczki, mijając piękne stare budynki.

Dwunastowieczny „Pilgrims Hospital” – dziś „hospital” znaczy „szpital”, ale słowo pochodzi od „hospitality”„gościnność”. Najbliższe tłumaczenie na polski to więc „gościniec”, ale też w rzadko już dziś używanym znaczeniu: „zajazd, karczma”.

Nieco dalej:

Zachodnia brama

Pod drodze do katedry przechodzimy przez rzeczkę Stour, nad którą pozostawiono ciekawą pamiątkę – solidne krzesło na wysięgniku.

Jest to tzw. ducking stool – krzesło do zanurzania. Był to sposób karania i publicznego upokarzania osób uciążliwych, najczęściej kobiet – kłótliwych, napastliwych, plotkarzy, ale także np. oszukańczych handlarzy.

kentonline.co.uk/canterbury
Wikipedia

Wielowiekowa praktyka używania tych krzeseł zakończyła się w Wielkiej Brytanii dopiero w 1809 roku.

Przy głównej ulicy stoi pomnik Chaucera, autora Opowieści kanterberyjskich (Canterbury Tales).

W wielkim skrócie – pielgrzymi do katedry w Canterbury opowiadają sobie w drodze różne opowieści, często z gatunku „na po dobranocce” (w XIX wieku, zgodnie z ustawą Comstock Act, amerykańska poczta odmówiła dystrybucji „Canterbury Tales”, jako utworu obscenicznego). Opowieści i opowiadających jest 24, każda postać inna i wyrazista, a opowieści z ówczesnego życia wzięte. Do tego wszystko napisane jest wierszem, w języku, którym mówili w XIV wieku czytelnicy – w średnio-angielskim. Nic dziwnego, że Chaucera nazywa się ojcem literatury angielskiej, choć przecież powstały przed nim wielkie dzieła na wyspach.

Przypomina się oczywiście Dekameron. Kto inspirował kogo – Boccaccio Chaucera czy odwrotnie? Dekameron Boccaccio ukazał się wcześniej, on sam był o dwadzieścia lat starszy od Chaucera, ale takie pytanie nie ma specjalnie sensu. Oczywiście, ani Boccaccio, ani Chaucer nie plagiatowali innych dzieł, ale czerpali inspirację z licznych, powszechnie znanych opowieści i stworzyli własne wersje znanych wątków. To samo robił Szekspir i inni. Chaucer stworzył dzieło na wskroś angielskie.

A oto fragment prologu do Opowieści kanterberyjskich. Czy nam to czegoś nie przypomina? Pewne rzeczy się nie zmieniają.

Gdy kwiecień deszczu rzęsistym strumieniem

Marcową suszę zmoczy do korzeni

I skąpie żyłę ziemi w takim płynie,

Który kwitnienia moc daje roślinie;

I poczną śpiewać maleńkie ptaszęta,

Wtedy i ludzi ogarnia pragnienie

Zbożnej pielgrzymki, idą w obce strony.

przeł. H. Pręczkowska

Pielgrzymi Chaucera wyruszyli z katedry Southwark w Londynie.

Katedra Southwark (wym. /ˈsʌðək/ ≈ sadak)  Wikipedia

zmierzali do katedry w Canterbury:

Szli starą rzymską drogą z Londynu na wybrzeże – to teraz autostrada A2.

Canterbury słynie ze wspaniałej katedry, bardzo starych zabytków i klimatycznych średniowiecznych uliczek. Nasz, polski odpowiednik katedry w Canterbury to kościół na Skałce w Krakowie, oczywiście nie w skali, wspaniałości i zasięgu kultu patrona. W obu miejscach spoczywają duchowni wobec których władca świecki stracił cierpliwość i w efekcie duchowni stracili życie.

Mord w katedrzekliknij tutaj, aby przeczytać

Thomas Becket był bliskim współpracownikiem króla Henryka II, który, mając nadzieję na poprawę stosunków z Kościołem, mianował go arcybiskupem Canterbury. Starli się, gdy Becket uznał, że prawo kościelne stoi ponad prawem kraju i nie zgodził się na odpowiedzialność duchowieństwa przed sądami świeckimi.

Czyż nikt nie uwolni mnie od tego wichrzycielskiego księdza?” zawołał zdesperowany król na wieść o poczynaniach biskupa. Przesadnie domyślni i wyrywni czterej rycerze zrozumieli te słowa jako wezwanie do działania i pognali do Canterbury. O zmierzchu otoczyli Becketa w katedrze, przed ołtarzem i zabili go rozłupując mu czaszkę.

British Museum

Był grudzień 1170 roku. Wkrótce pojawiły się wieści o rozlicznych cudownych uzdrowieniach, zaczął się kult i pielgrzymki.

Pielgrzymi podróżowali do Canterbury, do grobu Thomasa Becketta przez prawie 400 lat. Dziś jedna, stale płonąca świeca oznacza miejsce w katedrze, w którym kiedyś stała kaplica ze szczątkami Becketa.

Zaskakująca jest mnogość materiałów współczesnych tej zbrodni opisujących to zdarzenie. Zachowały się biografie, zeznania świadków, świadectwa rodzin i znajomych, korespondencje związane ze sporem i zabójstwem.

Zabójcy, których nazwiska poznał cały chrześcijański świat, zostali ukarani utratą prawa do dziedziczenia przez męskich potomków. Aby się oczyścić, rycerze udali się do papieża, który nakazał im pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Uważa się, że wszyscy czterej zmarli w Jerozolimie, albo w drodze.

Jeśli chodzi o króla, jego kara była lekka. Dwa lata po śmierci Becketa, odprawił publiczną pokutę w normandzkich miastach Avranches i Caen. Później papież uwolnił Henryka od wszelkich win.

W lipcu 1174 roku król stanął w obliczu największego wyzwania dla swojego autorytetu – wojny domowej z własną żoną i czterema synami (wśród nich byli przyszli królowie Ryszard Lwie Serce i Jan bez Ziemi).

W trakcie tej wojny król udał się do Canterbury i miejsca spoczynku swojego starego przyjaciela i przeciwnika. W niezwykłym publicznym upokorzeniu król przeszedł boso przez miasto zostawiając krwawe ślady stóp i uklęknął przed grobem Becketa w krypcie katedry. Przyznał się do nieumyślnego udziału w zbrodni i kazał mnichom biczować się, a było ich osiemdziesięciu.

Wikimedia Commons

Mnisi, którzy byli świadkami aktu pokuty króla, byli odpowiedzialni za rozprzestrzenienie wieści o tym zdarzeniu. Taki był plan Henryka. Szukać przebaczenia u Boga i wszystkich swoich poddanych, i zdawało się, że zadziałało.

Tego samego dnia losy wojny i Henryka się odmieniły. Jego ludzie wygrali decydującą bitwę, a ten sukces powszechnie przypisywano interwencji św. Thomasa Becketa.

Od tego czasu Henryk przyjął Becketa za swojego protektora, a katedrze przekazywał liczne dary. Liczba pielgrzymów rosła, miasto kwitło.

Minęło 350 lat i nastał kolejny król Henryk, już ósmy, i jego reformy. Król postanowił wyrugować z pamięci rodaków kościelnego buntownika.

Kości św. Thomasa Becketta z rozkazu Henryka VIIII, zostały ekshumowane i nie wiadomo dokładnie, co się z nimi stało. Prawdopodobnie zostały spalone, aby stłumić kult. W powieści Hilary Mantel w The Mirror and the Light, zostały celowo wmieszane w stos kości w piwnicy Thomasa Cromwella, czego nie można wykluczyć. Cromwell, królewski surowy reformator, z pewnością odegrał rolę w niszczeniu kultu Thomasa Becketa.

Król i Cromwell musieli stawić czoła nieugiętej postawie następnego Thomasa. Tym razem był to świecki uczony Thomas More (Morus), który sprzeciwił się władzy króla Henryka VIII jako głowy kościoła i został ścięty. Co ciekawe, jego głowa jest pochowana w Canterbury. Św. Thomas More jest patronem polityków.

Piękna i wielka, romańsko-gotycka katedra jest najwyższym budynkiem w mieście, ale o dziwo, wcale nie jest łatwo ją znaleźć krążąc po wąskich uliczkach, bo znika na niższymi budynkami dość ciasno ją otaczającymi.

Podchodzimy pod czternastowieczną bramę z wejściem na teren katedry.

Dziś nie będziemy jej zwiedzać, jest już prawie południe. W biurze turystycznym przy bramie pokazujemy nasze credenziale z Toskanii i prosimy o pieczątki na rozpoczęcie drogi.

Bardzo miły pan w biurze autentycznie cieszy się na nasz widok. Pilgrims! Dopiero co wyprawiliśmy jednego pana, też idzie do Dover. Widocznie nie zdarza się to często.

Pan zawołał koleżankę, by nas zaprowadziła na teren katedry, pod kamień wyznaczający początek Via Francigena.

Wejście na ten teren jest płatne i to niemało, ale to nie dotyczy pielgrzymów – pani przeprowadza nas przez bramki, pokazuje co trzeba, robi nam zdjęcie i zaprasza do pochodzenia po terenie.

Początek drogi Via Francigena:

„Zero kilometer stone”

Pierwszy znak na ulicy:

No, nie mieliśmy nigdy tak miłego powitania na początku drogi.

Podbudowani, w dobrych humorach, ruszamy na trasę. Rozglądamy się za sklepem spożywczym lub barem żeby dokupić wody na drogę, ale granice miasta ukazują się bardzo szybko, a sklepu żadnego nie ma. Trudno, uzupełnimy napoje w wioskach po drodze.

Solvitur ambulando. Na kłopoty – rusz w drogę. Kliknij tutaj!

Katedra, opactwo św. Augustyna z VI wieku i kościół św. Marcina – najstarszy kościół w Anglii wspólnie znajdują się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Nie ma chyba lepszego miejsca niż ruiny opactwa, w którym działał brat Augustyn z Hippo, czyli św. Augustyn, aby zacytować słowa mu przypisywane: „Solvitur ambulando”.Chodzenie daje rozwiązanie”.

Tutaj na początku pieszej drogi, której koniec jest 1800 km stąd, motto to brzmi szczególnie zachęcająco. Czasem można się zdziwić co człowiek odkryje o sobie, życiu, jakie rozwiązanie znajdzie idąc przed siebie, czy to na wycieczce za miasto, czy setki kilometrów przez inne kraje. Pewnie to dotlenienie sprzyja kreatywności, a co za tym idzie rozwiązywaniu problemów, ale jest też ten specyficzny stan, zwłaszcza w drodze długiej i monotonnej, gdy w pewnym momencie nogi idą same, a myśl błądzi, szuka i czasem znajduje.

Jeszcze na koniec pobytu w Canterbury przypomnienie, że na tutejszym miejskim cmentarzu spoczywa Joseph Conrad. Mieszkał i zmarł w pobliskim Bishopsbourne.

Wikipedia. By Hel-hama – Own work, CC BY-SA 3.0

Droga łatwa, po płaskim, wśród pól, czasem przez laski. Uprawy różne, jeden rodzaj na wielkich połaciach. Czasem czujemy się jak pochłonięci przez niekończące się pola kukurydzy, pszenicy czy innej, pożytecznej niewątpliwie roślinności.

Bardzo nieliczne miejsca do odpoczynku, jak ta, jedna z dwóch ławek na trasie 17 km. Na tej odtworzona jest cała Via Francigena.

Niewiele osób spotykamy na szlaku. Są to głównie okoliczni mieszkańcy wyprowadzający psy.

Hrabstwo Kent to w 70% tereny rolnicze, a przez nie prowadzi ponad sześć tysięcy kilometrów dróg i dróżek krajoznawczych.

Rzymianie zbudowali sieć dróg łączącą Canterbury, Dover i Londyn. W wielu miejscach drogi te nadal stanowią część głównej sieci drogowej, z której korzystamy obecnie.

Oczywiście są tu też duże obszary miejskie i ruchliwe drogi i autostrady, ale znaczna część hrabstwa nadal ma wiejski charakter.

W tym sielskim krajobrazie rozsiane są sady, suszarnie chmielu i pocztówkowo fotogeniczne wioski z domkami krytymi kosztowną nowoczesną strzechą, z małymi stawami z kaczkami, kamiennymi kościółkami ze skromnym cmentarzem.

Znaki Via Francigena są,

ale niezbyt częste, kierujemy się więc biegnącą tym samym śladem North Downs Way.

Nazwa Kent prawdopodobnie oznacza „krawędź” lub „granica” „kraina graniczna”. Słowo to odnajdujemy też w celtyckiej Kantabrii, a i nasz kant też tu pasuje.

Marsz otwartą przestrzenią, w ciepły lipcowy dzień szybko uświadamia nam, że picia mamy za mało.

Jest pierwsza wioska – z czerwonej cegły, dziobata suszarnia chmielu, zabytkowy kościółek, pnące róże i wisterie i ani jednego sklepu czy baru. Zaczynamy rozumieć dlaczego tyle samochodów DHL, Sainsbury’s i podobnych widzimy na drogach w oddali. Widać wszystko im dowożą.

Dom suszarni chmielu pochodzący z połowy XIX wieku.

Jedno ale kliknij tutaj

O tradycyjnym, angielskim ale możesz poczytać tutaj:

Jednym z najbardziej charakterystycznych widoków w hrabstwie Kent są stożkowate suszarnie chmielu (oast houses), rozsiane po miasteczkach i wioskach.

Suszarnia chmielu to w rzeczywistości wolnostojący piec.

Piwo jest warzone w Anglii od czasów Rzymian; w pewnym momencie prawie każdy dom warzył własne piwo. Warzono głównie ze sfermentowanego słodu, w XV wieku do procesu produkcji piwa dodano chmiel.

Wtedy zaczęto uprawiać chmiel w Kent, a w pobliskim Londynie rozwinął się kwitnący przemysł piwowarski. Kent okazał się mieć idealną glebę do uprawy chmielu i mnóstwo drewna na węgiel drzewny używany w suszarniach.

Charakterystyczny stożkowaty dach suszarni i dziwaczny kaptur na kominie służy do tworzenia dobrego ciągu dla pieca.

W ostatnich latach powierzchnia upraw chmielu w Wielkiej Brytanii drastycznie się zmniejszyła, ponieważ rynek został zalany importowanym chmielem, a na dawnych terenach uprawy chmielu pozostały puste malownicze suszarnie, często zaadaptowane dla innych celów.

Domek letni (staycationholidays.co.uk)
britainexpress.com/History/oast-houses

Przy drodze, w środku wioski liczącej około 900 mieszkańców, stoi piękny kościółek. Zabytek klasy I, zbudowany głównie z krzemienia, pamiątka po pierwszych latach panowania ostatnich zdobywców wysp – Normanów.

Romański kościół w Patrixbourne z XII wieku zbudowany na zlecenie
normańskiej rodziny Patric przybyłej z Wilhelmem Zdobywcą.

Okno kołowe z XII wieku. Szprychy koła są zjadane przez potworne stworzenia.

Podejrzany typ z długimi wąsami na szczycie koła – kogo on reprezentuje? To musiała być bogata parafia w średniowieczu.

Przed kościołem stoi krzyż upamiętniający żołnierzy poległych w I wojnie światowej, pochodzących z parafii, z nazwiskami. Z wioski wyruszyło na wojnę sześciu i sześć nazwisk jest na pomniku – nie wrócił nikt.

W 2018 r. stu weteranów przeszło przez wioskę w drodze z pól bitewnych w Belgii do Londynu, odtwarzając The Long Walk Home. Wielu żołnierzy wracało tędy z I wojny światowej do domu, na piechotę z Dover.

Z trasy widzimy kościółek tak jak wyżej, ale warto go obejść dookoła by zobaczyć jego chlubę czyli główne wejście z gamą rzeźbionych wzorów: liści, zwierząt, ptaków, ludzi i dziwnych stworzeń.

Na południowej ścianie znajdujemy średniowieczne zegary słoneczne. Były to proste linie, wyryte w ścianie kościoła, z otworem na pręt czyli gnomon w środku. Pręt rzucał cień na linie dając przybliżone wskazanie, która jest godzina.

Na krawędziach nie ma żadnych cyfr, często tego typu tarcze były używane tylko do wskazywania czasu nabożeństw.

W Wielkiej Brytanii do tej pory zarejestrowano 5500 egzemplarzy takich zegarów (we Francji jest 212 egzemplarzy, a w Hiszpanii 25). Najstarsze polskie zegary słoneczne znajdują się w Świętokrzyskiem, na wieży kościoła w Strożyskach.

Zdjęcia własne i ze strony https://greatenglishchurches.co.uk/html/patrixbourne.html

Piękne miejsce. Dobrze byłoby zaplanować krótką przerwę przy tym kościele.

Za wioską szlak schodzi w bok, przez pola, laski zmierzamy do wioski o genderowo brzmiącej nazwie, do:

Wieś Womenswold leży w osłoniętym zagłębieniu i jest otoczona kurhanami, które prawdopodobnie powstały w epoce brązu. Obszar ten był kiedyś pokryty lasem, i to właśnie las dał temu obszarowi nazwę, nie mającą nic wspólnego z kobietami (women). Tabliczka przy kościele wyjaśnia, że nazwa tego miejsca prawdopodobnie pochodzi od słów „las (wold) ludu z Wimel”, anglo-saksońskiego plemienia.

Kolejny kamienny normański kościół z XII wieku, malownicze domki pod strzechą i kolejny brak sklepu czy innego źródła wody. Gdzie są te sławne angielskie puby w każdej wsi?

Nadchodzi starszy pan z pieskiem, pytamy gdzie tu jest pub lub sklep.

„Kościół to jedyne publiczne miejsce pod dachem we wsi. Do pubu trzeba jechać, a jak jedziesz, to nie pijesz. To po co jechać?”

Przeszliśmy już 10 km.


Trasa biegnie wzdłuż krawędzi kolejnego falistego pola i oto pojawia się kolejna wioska –

Trawiasty plac zabaw, rząd domów, raczej nowszych niż w poprzednich wioskach. Na łące stoi kamień upamiętniający stulecie powstania kopalni i wioski w 1912 roku.

To sielskie miejsce i kopalnie? Zielony, pofałdowany Kent nie kojarzy się z kopalniami.  

Woolage Village to nowa wioska zbudowana w 1912 roku, w pobliżu kopalni w Snowdown. Właściciel kopalni wolał, aby jego pracownicy mieszkali blisko miejsca pracy i w tym celu zbudował dla nich małe osiedla. Tutejsze składało się z około sześćdziesięciu domów, które przetrwały do ​​dziś.

Historia wydobycia węgla w Kent jest ciekawakliknij, aby ją poznać

Pierwszy pomysł, że może tam być węgiel pojawił się, gdy badanie geologiczne wykazało, że ziemia w Kent jest podobna do ziem północnej Francji i Belgii, gdzie już pracowały liczne kopalnie.

Pierwszy węgiel w hrabstwie, pokład o szerokości 5 centymetrów, został znaleziony w 1890 podczas budowy tunelu kolejowego.

Następnie nastąpił frustrujący wieloletni okres, w którym wiercono, kopano i wydawano ogromne pieniądze na poszukiwanie złóż – z marnymi rezultatami.

Węgiel znajdował się bardzo głęboko pod ziemią, aby się do niego dostać, trzeba było wypompować duże ilości wody zalegające w pokładach kredy.

Zagłębie węglowe rozrosło się gwałtownie w latach 20 i 30. XX wieku. Węgiel wydobywano tu przez ponad 70 lat, w bardzo ciężkich warunkach, głęboko pod ziemią. Węgiel z Kent należał do najtrudniejszych do wydobycia i w związku z tym należał też do najdroższych w Wielkiej Brytanii.

Otwarty, wiejski krajobraz wschodniego Kent mógłby się zmienić nie do poznania, gdyby węgiel był łatwiej dostępny.

Młoda mama z wózkiem jedzie w naszą stronę, pchając wózek pod górkę.

„Gdzie tu jest sklep, pub albo bar?” – pytam zachrypniętym głosem.

„Nie ma tu nic, dopiero w Shepherdswell. A czego potrzebujecie?” – mówi miła dziewczyna.

„Wody!” – odpowiadamy zgodnie.

„To chodźcie do mnie” – mówi i zawraca wózek z niemowlęciem. Po drodze opowiada, że był tu kiedyś popularny pub z dobrym jedzeniem, ale ktoś kupił i przerobił na inne cele. Sklep i poczta też kiedyś tu były.

Po chwili wynosi z domu nasze napełnione wodą pojemniki. Bardzo mili ludzie nam się trafiają dziś od początku trasy.


Do celu już tylko 5-6 km. Mroczny, tajemniczy lasek z tunelami zieleni, droga przez pola uprawne i dochodzimy do farmy. Zgodnie ze wskazaniami szlaku powinniśmy teraz przejść na skos przez wielkie pastwisko pełne krów. Przechodzimy przez bramę, stado spogląda na nas, my na stado. Chyba nie ma byka, ale widzimy sporo cieląt, czyli są tu matki ze wzmożonym instynktem opiekuńczym. Zawracamy. Obchodzimy wielkie pastwisko dodając sobie sporo drogi, nieco sfrustrowani swoim brakiem dzielności.

Nadchodzi młody człowiek, i jak to tu bywa, przystaje, zagaduje. Skąd, dokąd idziemy? On mówi, że chodzi tędy często i że widział z daleka jak się wycofaliśmy z pastwiska i że dobrze zrobiliśmy. Jego kiedyś te krowy goniły przez pół pastwiska. Ruszamy dalej, zadowoleni ze swojej zdolności przewidywania.

Do Shepherdswell wchodzi się przez kolejną bramę typu kissing gate, na wielką pochyłą łąkę, nad którą błyszczy oknami w słońcu rząd przyjemnych domów. Zielono, miło, koniki się pasą.

Starszy pan z pieskiem (tradycyjnie) pyta gdzie się kończy nasza trasa. Mówimy, że w Rzymie, starszy pan dopytuje o szczegóły, my próbujemy wyjaśnić, że to trasa się tam kończy, ale my idziemy tylko do Dover. Dochodzą inni, dopytują jak przejdziemy przez Alpy, spoglądają z powątpiewaniem na nasze małe plecaczki.

Na początku łąki kolejny człowiek z plecakiem (dużym) odczynia stosowny taniec przy bramie. To pewnie wspomniany w biurze w Canterbury wędrowiec, który wyruszył parę minut przed nami. On idzie do Rzymu. Zostaje więc z gromadką, a my idziemy w prawo i w dół, do kościoła myć się, jeść i spać.

Tak, tutaj śpimy w byłym kościele.

Cieszyliśmy się na to już w domu, kiedy syn Maciek nas powiadomił w jakim ciekawym miejscu zarezerwował nam nocleg. Liczyliśmy trochę na jakieś mroczne pomieszczenie z posłaniami pod chórem, czy coś w tym stylu.

Gospodarz pochodzący z Nowego Jorku oprowadza nas po byłym kościele, a właściwie kaplicy metodystów i dobudowanej do niej szkółce niedzielnej. W obecnym salonie był ołtarz, śpimy w byłej salce lekcyjnej. Obiekt jest pięknie, ze smakiem odrestaurowany, z wszystkimi nowoczesnymi urządzeniami, z zadbanym ogrodem wokół. Właściciele bardzo przyjaźni.

Budowę tej kaplicy rozpoczęto 22 czerwca 1870 roku.

Oto, jakże angielski, opis uroczystości położenia kamienia węgielnego w ówczesnej gazecie:

Dzień był piękny, a frekwencja była dobra. Około 500 osób udało się na łąkę uprzejmie udostępnioną przez pana Hammonda i spożyło herbatę, wieczór spędzając z dziećmi, których święto było tego samego dnia. Kaplica zbudowana w stylu wczesno-angielskim jest w stanie pomieścić 150 osób, posiada także salę lekcyjną”.

Dlaczego zbudowano tę kaplicę skoro około 300 metrów dalej jest spory kościół zbudowany kilka lat wcześniej?

Jak nam tłumaczy nasz gospodarz: w latach 60-tych XIX wieku, w hrabstwie Kent wiele osób opuszczało kościół anglikański przyłączając się do ruchu metodystycznego stworzonego przez Johna Wesleya. Do metodystycznej kaplicy należały głównie rodziny klasy robotniczej, rolników i sklepikarzy ze wsi. Przy kościele anglikańskim pozostały klasy wyższe. Metodyści zbudowali naszą obecną kwaterę w znacznej mierze własnym wysiłkiem – dzieci zbierały kamienie krzemienne, rodzice pomagali przy budowie; liczba wiernych rosła.

Na początku obecnego stulecia wszystkie nurty przeniosły swoją działalność do kościoła św. Andrzeja w środku wsi, który użytkują zgodnie, na zmianę.  Niedługo potem kaplicę sprzedano i przekształcono w mieszkanie prywatne.

Jest sklep, jest pub. Z. idzie po zakupy i do pubu, ja się nawadniam w wielkiej wannie w przydzielonej nam wygodnej łazience.

Shepherdswell, na mapach występujące czasem pod starą nazwą Sibertswold, to przyjemna wioska, licząca około 1600 mieszkańców. Jest centralny, zielony plac na wzgórzu, wokół niego wiktoriański kościół, pub i szkoła podstawowa.

Strona parafii św. Andrzeja pokazuje społeczność aktywną, działającą w wielu różnych grupach – chór, zespół muzyczny, nieformalne zajęcia dla dzieci, grupy charytatywne, towarzyskie, itp. Wiele się dzieje w tej parafii.

Ducha wspólnoty rozpoznajemy też w momencie kiedy po powrocie z pubu Z. zostaje zapytany przez gospodarza czy pub był otwarty i ile osób było.

„Otwarty, osób sporo, piwo dobre” – odpowiada Z.

„To dobrze, bo umówiliśmy się, że każdy mężczyzna z naszej wsi pójdzie na piwo choć raz w tygodniu, żeby nasz pub utrzymać, bo już niewiele ich zostało”.

apvc-iconOdwiedzin: 6557