Dziś możemy w pensjonacie zostać do dziesiątej, jest niedziela, zimno, przed nami tylko 10 km, więc zbieramy się powoli, pakując starannie. Śniadanie w barze, gdzie młody, utykający Niemiec narzeka, że źle stanął wczoraj na zejściu i boli go stopa. Mnie też kolano ćmi. Droga dziś krótka i płaska, więc ruszamy z optymizmem.
Mijamy pustelnię Santa Maria de Cueva, z muralem pokazującym żywot człowieczy od Adama i Ewy po sąd ostateczny.
Niektóre sceny są niejasne.
Trwają przygotowania do jakiejś uroczystości. Dziś dzień św. Izydora Oracza (San Isidro Labrador), patrona rolników i Madrytu. Niestety nie zobaczymy żadnych obchodów. Gdyby nie padało pewnie poczekalibyśmy na uroczystości przy tej pustelni.
Po mniej więcej 4 kilometrach zatrzymuje mnie nagły ostry ból kolana. Z doświadczenia wiem, że skończyły się drobne dolegliwości. Z dna plecaka wyciągam Biofenac, lek przeciwzapalny na receptę, który wzięłam na wszelki wypadek. Z. się śmieje z mojego pakowania apteczki na drogę – „jak na wszystkie możliwe plagi”, ale po raz kolejny okazuje się, że mam rację.
Wolno i ostrożnie idziemy dalej. Wejście do Logroño długie i nijakie, aż do ładnej promenady nad rzeką Ebro.
To najdłuższa rzeka Hiszpanii, a jej dolina przez wieki była głównym korytarzem dla najeźdźców zza Pirenejów.
W Logroño na szczęście mamy zaplanowaną przerwę, dwa noclegi w hotelu. Hotel Isasa jednogwiazdkowy, blisko centrum – w porządku (pokaż na mapie)
Idziemy coś zjeść w barze naprzeciwko hotelu. Z. dostaje ciekawe danie z kaszanką: ładnie ułożone na sobie, z pomocą specjalnej obręczy: purée ziemniaczane, papryka pieczona, kaszanka i jajko sadzone. Niby tylko kaszanka z ziemniakami, a wygląda jak danie z wyższej półki.
Chodzimy trochę, powoli, po centrum. Ładny główny plac z mnóstwem róż, ludzie spacerują, spokojnie.
Logroño – stolica prowincji La Rioja
Stolica prowincji słynącej z dobrych win. Uprawę winorośli celebrują różne lokalne festiwale odbywające się w całym regionie. W trzecim tygodniu września w Logroño możemy trafić na święto zbioru winogron Vendimia Riojana. Przez tydzień miasto się bawi na różnych imprezach, a wino się leje obficie.
Miasto nad spławną niegdyś rzeką (Ebro), na granicy między bitnymi królestwami Nawarry i Kastyli, na drodze do Santiago nie mogło mieć nudnej historii. Wśród najeźdźców odnajdujemy samego Cyda, bohatera przecież pozytywnego. W ramach prywatnej wojny z hrabią Nájera zniszczył miasto w 1092 roku.
Kliknij tu, aby się dowiedzieć o czarownicach z Zugarramurdi
Jednym z najbardziej znanych wydarzeń związanych z Logroño były procesy baskijskich czarownic, które miały miejsce w latach 1609-1611. Była to jedna z najbardziej ambitnych prób wykorzenienia czarownic, jakie kiedykolwiek podjęła hiszpańska Inkwizycja.
Jedna z kobiet z wioski Zugarramurdi, z powodów, które historia nie podaje, zgłosiła się dobrowolnie do władz z przyznaniem, że brała udział w sabatach czarownic i wskazała swoją krewną jako współuczestniczkę. Tak się zaczęło! W okolicy pojawił się sędzia De Lancre, który obiecywał ułaskawienie wszystkim, którzy zgłosili się dobrowolnie i wydali swoich wspólników. De Lancre wrócił do Logroño z zeznaniami od ponad 2000 osób. W sumie Inkwizycja przesłuchała około 7 000 osób z wiosek baskijskich. Zaczęły się procesy.
Jednym z trzech sędziów był młody ksiądz Salazar, sceptycznie nastawiony do polowania na czarownice.
Zakwestionował samą podstawę procesów, twierdząc, że nie znalazł żadnego dowodu na czary. Sprawę skierowano do Inkwizytora Generalnego w Madrycie. Salazar ryzykował wiele w ówczesnej atmosferze. Starsi sędziowie, posunęli się nawet do oskarżenia go o bycia „w zmowie z diabłem”.
A oto co dzielny i chyba sprytny ksiądz napisał w tej sprawie:
„Prawdziwe pytanie brzmi: czy mamy wierzyć, że czary miały miejsce tylko z powodu tego, co twierdzą czarownice? Nie: jasne jest, że czarownicom nie należy wierzyć, a sędziowie nie powinni na nikogo wydawać wyroków, chyba że sprawa może zostać udowodniona zewnętrznymi i obiektywnymi dowodami wystarczającymi, aby przekonać każdego, kto to usłyszy”.
Wygląda na to, że Inkwizytor Generalny podzielał pogląd, że samo oskarżenie i przyznanie się nie wystarczy do skazania. W sierpniu 1614 wszystkie procesy toczące się przeciwko baskijskim czarownicom w Logroño zostały zakończone. W sumie życie straciło 11 osób, część na torturach. Proces inkwizycyjny w Logroño oznaczał koniec palenia „czarownic” w Hiszpanii, na długo przed protestanckimi krajami Północy. Ostatnia „czarownica” na naszych obecnie ziemiach zginęła dwieście lat później, w 1811 roku.
Procesy czarownic w Hiszpanii były nieliczne w porównaniu z większością Europy. Inkwizycja hiszpańska zajmowała się przede wszystkim heretykami.
„Młot na czarownice”? Czasami wystarczy tylko mocniej tupnąć.
Jak rybacy pogonili Świętą Inkwizycję? Kliknij tu, aby się dowiedzieć
Mark Kurlansky, amerykański dziennikarz, autor wielu popularnych książek historycznych, opisuje ciekawą sytuację z polowania na czarownice w kraju Basków.
„Po stronie francuskiej [Kraju Basków] jak to często bywa z polowaniami na czarownice, terror sędziego De Lancre wydawał się nie do powstrzymania, dopóki ktoś nie odważył się mu przeciwstawić, po czym szybko się skończył.
W Nowej Fundlandii pracowały floty, które polowały na co się dało i łowiły dorsza.
Kiedy do załóg floty dorszowej z St. Jean-de-Luz, jednej z największych, dotarły pogłoski o tym, że ich żony, matki i córki odziera się z szat, torturuje, a wiele już stracono, wyprawa na dorsza w 1609 r. zakończyła się dwa miesiące wcześniej. Rybacy wrócili z pałkami w dłoniach i uwolnili konwój czarownic prowadzonych właśnie na miejsce kaźni.
Ten jeden wspólny akt oporu wystarczył, by zakończyć sądy.
Niektórzy francuscy historycy oszacowali, że spalono 600 oskarżonych kobiet. Hiszpańska komisja badająca działania sędziego De Lancre wymienia tylko 80 spalonych, co może być liczbą zaniżoną. Dokładna liczba prawdopodobnie nigdy nie będzie znana”.
Mark Kurlansky „The Basque History of the World”, 1999
Wspomnienie osobiste o czarownicach z dawniejszej podróży.
Zatrzymaliśmy się kiedyś w wiosce Bergheim, w Alzacji. Nocowaliśmy w uroczym starym zajeździe „Sąd Starosty”, żywcem przeniesionym z XVI wieku.
Poszliśmy do miejscowego muzeum nazywanego Domem Czarownic, gdzie dowiedzieliśmy się, że przez 100 lat, w XVI i XVII wieku miłe Bergheim było miejscem licznych procesów o czary, a odbywały się one w naszym zajeździe.
Z muzeum pamiętam zapisane zeznanie młodej dziewczyny o moim imieniu, która błagała o litość „bo życie jest przecież takie piękne”. Ulitowano się nad nią – została ścięta przed spaleniem.
Logroño ma nieco senną, ale miłą atmosferę i dużo barów tapas. Przyjemna promenada nad rzeką, ładny plac w centrum z pomnikiem generała Espartero.
Katedry La Redonda nie widzieliśmy w środku, była zamknięta.