Niewiele z tego ostatniego odcinka pamiętam. Nie ma już bujnej przyrody, idzie się raczej przez miejscowości przytulone do większego ośrodka, po drogach i w sporej gromadzie innych wędrujących. Tu już nie trzeba szukać strzałek, wystarczy patrzeć na plecaki idących przed nami.
Miradouro lub O Milladoiro to szczyt skąd pielgrzymi po raz pierwszy widzą katedrę. To „góra radości” tej trasy.
Na szczycie wzgórza widzimy grupkę stojąca i wypatrującą czegoś w oddali. Podchodzimy – jakieś miasto, bloki, diabelski młyn i wieże kościoła. Tak, to Santiago de Compostela. No, nie jest to widok pokazywany w filmach czy na zdjęciach, ten z trasy francuskiej. Szkoda, że nie ma takiej funkcji jak konserwator widoków w miejscach historycznych.
Trasa portugalska wchodzi do Santiago przez starą dzielnicę, przez ulicę A Porta Faxeira i O Franco. Tradycyjne dojście do katedry dla pielgrzymów na Szlaku Portugalskim prowadzi przez plac As Praterías.
Do katedry nie można wejść z plecakiem, więc najpierw idziemy do pensjonatu, blisko katedry. Jeszcze nie kwaterują, ale plecaki możemy zostawić i wrócić za dwie godziny.
Wchodzimy na Plac Obradoiro.
Nigdy nie byliśmy w takim miejscu – małe i duże grupy, pojedynczy ludzie, wszyscy z plecakami, wychodzą z okolicznych uliczek i zatrzymują się, stają przed katedrą i patrzą w górę. Atmosfera nieustających małych, prywatnych świąt, radości, ulgi różnie okazywanych. Jest gdzieś jeszcze taki plac?
Jest jeszcze wcześnie, sporo osób jeszcze idzie ostatnie kilometry.
Santiago opisywać nie będę, bo są niezliczone źródła na ten temat.
Msza w południe. Katedra pełna, wyczytują kraje, z których przybyli pielgrzymi w ciągu ostatnich 24 godzin. Jest i Polonia, czyli jacyś rodacy przyszli wczoraj.
Mamy dziś szczęście – po mszy lata botafumeiro, wielkie kadzidło.
Kolejka po compostelę zajęła nam godzinę i kwadrans.
Już można się kwaterować w naszym małym pensjonacie nad restauracją, parę minut od katedry. Ładny, słoneczny, czysty pokoik z kamienną ścianą.
Padam na łóżko, słonko mile grzeje w stopy, szumi prysznic w łazience – zasypiam momentalnie i śnię wyrazisty sen.
Jedziemy w dół jakąś kolejką w górach, kolejka przyspiesza, wiem, że wypadnę na najbliższym zakręcie, ale to nic, tak ma być i tak jest prawidłowo. Zgrzyt, zarzucenie wagonika, wyrzuca mnie, ale oto ktoś mnie łapie, wciąga i mówi „Jeszcze nie teraz, jedź dalej”. I jedziemy sobie dalej spokojnie.
Budzi mnie przesuwanie drzwi od łazienki, „Prysznic wolny” mówi Z.
Lekkie oszołomienie. Co to było? Ile spałam? Kwadrans?
Czy to wiadomość od mojego organizmu do mojej wątpiącej świadomości „dajesz radę, dawaj dalej”? Cokolwiek to było nie zdarzyłoby się bez tej drogi – tego wysiłku i przeżyć. Wiem też, że ta droga mnie już nie puści.
Wieczorem przy dobrej kolacji w tradycyjnej restauracji ustalamy, że w przyszłym roku pójdziemy Camino Frances.
Camino to dobra sprawa.