Z biletu autobusowego, który kupiliśmy jeszcze w Kielcach, wynika, że nasza podróż z Lugo do Santiago potrwa ok. 2,5 godziny, co wydaje nam się długo dla odległości 100 km. Tyle jednak rzeczywiście trwała, gdyż z Lugo do Santiago trzeba jechać przez A Coruña. No to niechcący zwiedziliśmy A Coruña z autobusu. Wygląda na nowoczesne miasto.
Santiago de Compostela
Po raz trzeci kończymy Camino w Santiago de Compostela. Poprzednie dwa razy wchodziliśmy, dziś wjechaliśmy. Nie mamy pewności czy dostaniemy compostele skoro nie przeszliśmy ostatnich 100 kilometrów, ale w biurze pielgrzyma nikt nie kwestionuje naszych dwóch książeczek na głowę pełnych pieczątek z trasy i dostajemy piękne świadectwa – compostele i miłe słowa gratulacji. Przeszliśmy ponad 520 kilometrów.
Nasz ulubiony moment w Santiago de Compostela – wejść prosto z trasy, z plecakami, na plac przed katedrą, usiąść na murku po prawej i patrzeć, jak przychodzą pielgrzymi. Jedni siadają lub kładą się na placu i patrzą w górę na katedrę, inni rzucają się sobie w ramiona, cieszą się. Są i tacy co stają i na twarzy mają coś jakby pytanie: To już?
Gwar, pomieszanie języków, narodowości, istna wieża Babel, a wszyscy są tu w jednej sprawie, choć każdego sprawa inna. Piękne miejsce i chwile.
Dlaczego nie idziemy tych ostatnich 100 km, skoro przeszliśmy już taki kawał drogi i dalibyśmy radę te 100 km przejść bez problemu? Zbliża się październik, Z. musi wracać do pracy.
Tym razem nocujemy w Seminario Menor, nieco poza miastem, na wzgórzu.
Wielki kamienny budynek dawnego seminarium duchownego, piękny widok na miasto, zwłaszcza wieczorem.
Warto za niewiele większą cenę zarezerwować osobny pokój, gdyż zdarzają się tu duże, zorganizowane grupy, które wracają późno z miasta i hałasują. Warunki takie jakich można się spodziewać po dawnym internacie, ale czysto. Narzekania niektórych pielgrzymów, że daleko do miasta (10-15 minut) brzmią zabawnie w kontekście zakończenia pielgrzymki na minimum 100 km. Przyjmują tylko pielgrzymów.
Smutno. Jak najlepiej zwalczyć nostalgię za czymś? Zafundować sobie następna atrakcję. I tak jak w poprzednim roku, żeby nie smucić się z powodu zakończenia Camino, fundujemy sobie naszą prywatną atrakcję największego kalibru, czyli lecimy do Londynu zobaczyć dzieci i wnuczęta. Powrót do kraju przez Londyn czy Madryt kosztuje podobnie.
Postanawiamy w przyszłym roku pójść Camino Via de la Plata. Jakoś wytrzymamy do wiosny.
A póki co – Botafumeiro fruwa nad głowami w katedrze.