Do Drogi Francuskiej, czyli Camino Frances podchodziliśmy na początku z pewną rezerwą. Jako pilni czytelnicy relacji pielgrzymów na różnych forach dostawaliśmy obraz drogi zatłoczonej, opisanej przez różnych celebrytów – ogólnie taki trochę pielgrzymi Disneyland. Myliliśmy się. Pierwsze pozytywne zaskoczenie spotkało nas w 2017 roku, kiedy postanowiliśmy z Drogi Francuskiej przejść jej ostatnie 350 km, czyli odcinek od Leon do Santiago de Compostela. Zaskoczyła nas przede wszystkim uroda krajobrazów. Ponadto, historia w tej części Hiszpanii pracowała intensywnie od bardzo dawna zostawiając po sobie liczne pamiątki, legendy i nieraz bardzo pokręcone opowieści. Warto choć pobieżnie się z nimi zapoznać, by docenić to co widzimy, a może się w oczy nie rzucać.
W tym roku, 2023, po sześciu latach od przejścia z Leon i przedeptaniu czterech innych długich tras Camino postanawiamy zacząć na początku Drogi Francuskiej, za Pirenejami, we Francji i dojść do wejścia na Mesetę.
To znaczy taki był plan. Moje ubiegłoroczne kłopoty z kolanem obudziły się wraz z pierwszymi ptaszkami na wiosnę więc skreśliliśmy z planów przejście przez Pireneje, żeby ten pierwszy etap nie okazał się ostatnim.
A więc ruszymy z pierwszej miejscowości po hiszpańskiej stronie Pirenejów ze sławnego Roncesvalles z noclegiem w wielkim klasztorze, wspólnej kolacji wyruszających do Santiago. Wyobrażaliśmy sobie, że atmosfera jest tam pewnie podobna do tej w bazie przed jakimś atakiem na szczyt.
Niestety, okazuje się, że nie jest łatwo dostać się do Roncesvalles kiedy przyleci się do Madrytu czy Barcelony. Trzeba najpierw pojechać do Pampeluny. Z Pampeluny na wschód jedzie obecnie jeden autobus dziennie, wczesnym popołudniem. Bilety kupuje się u kierowcy, czyli są szanse, że się nie wsiądzie, bo forum camindesantiago.me akurat donosi o tłumach na trasie. Tak więc, jeżeli chce się zacząć w Roncesvalles, to zanim się wyjdzie na szlak w stronę Santiago trzeba poświęcić dwa dni od wyjechania z domu na dotarcie na start. Postanawiamy darować sobie pierwsze etapy i wyruszyć z Pampeluny, gdzie dojeżdżamy w ciągu 12 godzin od wyjazdu z Krakowa i następnego ranka już ruszamy na szlak.
Jak dojechać do Pampeluny?
Z Krakowa do Barcelony lecimy o szóstej rano. W Barcelonie jesteśmy około dziewiątej, a więc zdążamy na pociąg do Saragossy ze stacji Sants o 10.40.
Dworzec kolejki z lotniska w Barcelonie jest na końcu długiej hali, bilety kupuje się w automatach na peronie. Podróż do dworca Sants trwa około pół godziny.
Bilety na podróż dalekobieżną lepiej kupić wcześniej.
Co może nas zaskoczyć w podróżowaniu pociągiem między dużymi miastami w Hiszpanii? Długie procedury wpuszczania do pociągu. Stoimy w wielkim tłumie przed bramką jak do check-in na lotnisku, z wyświetlonym numerem naszego pociągu i czekamy. Na około 20 minut przed odjazdem zaczyna się odprawa – prześwietlanie bagażu na taśmociągu, zdejmowanie wierzchniego odzienia, przechodzenie przez bramkę. Jakimś cudem ten pociąg jednak odjechał punktualnie. Tutaj lepiej nie ryzykować wpadnięcia na peron pięć minut przed odjazdem.
Pociąg nowoczesny, szybki, piętrowy. Informacjach o numerach siedzeń wysoko nad drzwiami, łatwo przegapić, ludzie przepychają się tam i z powrotem. Nie każdy zgadnie od razu, że poetyckie nivel terra i nivel ciello, czyli „poziom ziemia” i „poziom niebo” to piętra pociągu. Pociąg szybkiej kolei, ciasno, nisko, ale dobrze wentylowany.
Krajobraz za oknem suchy, jałowy z lichymi krzewami. W Aragonii jedziemy przez pustynię Monegros, region narażony na wysokie temperatury i susze. W tych warunkach, do tego w lipcu, odbywa się tu coroczny wielki festiwal muzyki elektronicznej. Tylko dla dorosłych.
https://monegrosfestival.com/gallery
Dworzec w Saragossie, stolicy Aragonii, o obiecującej nazwie Delicias, to pomnik lokalnego zadęcia. Ogromny, pusty, wysoki na kilka pięter, a w płatnej toalecie dwie kabinki. Ale to nieistotne, bo prawie nikogo tu nie ma. Miasto chwali się tym budynkiem z 2003 roku jako przykładem osiągnięcia architektonicznego – efektowny sufit, jakby szachownica z trójkątnych płyt, wisi niczym nie podparty jak żagle przeciwsłoneczne, żadna kolumna nie zakłóca widoku.
Tylko ile można patrzeć na sufit? Architektura dla architektury. Lepiej by jakiś bar uruchomili, ciepłą poczekalnię, bo przeciągi tu hulają.
Wpisujemy sobie ten dworzec na naszą prywatną listę różnych efekciarskich miejsc i pomysłów, które są dla siebie bardziej niż dla ludzi.
Na peronach jest już mniej elegancko, a gdy podjechał pociąg – „Express regionalny” – nie po raz pierwszy zatęskniliśmy za naszym PKP.
Do Pampeluny jedzie się 2,5 godziny. Przez zasmarowane sprayem okna niewiele można zobaczyć, ale i tak zauważamy, że po wjeździe do Nawarry robi się zielono, górzyście, ładnie.