Wczoraj zrobiliśmy za duże zakupy spożywcze, więc dziś śniadanie zajmuje nam dużo czasu, czemu sprzyja też przyjemna, czysta kuchnia w albergue. W końcu opuszczamy Redondela i udajemy się w kierunku Arcade, wzdłuż drogi N-550. Czekają nas dzisiaj dwie spore wspinaczki, jedna przed i jedna za Arcade.
Czeka nas też kilka przejść przez drogę N-550. Na szlaku nie ma wyznaczonych przejść ani ograniczenia prędkości. Trzeba uważać, przechodzić drogę zanim układ terenu zlikwiduje wzajemną widoczność dla kierowcy i dla przechodzącego. Samochody jeżdżą szybko i czasem trochę trwa, zanim trafi się wystarczająco duża luka, aby przedostać się na drugą stronę drogi.
Takie tablice ostrzegają o fragmentach potencjalnie niebezpiecznych.
Napis mówi – Uwaga: Odcinek wspólny z N-550. Czyli idziemy poboczem drogi.
Przed Arcade jest taki wymagający uwagi odcinek. W Arcade są bary, sklepy. Miejscowość słynie z ostryg, a w pierwszy weekend kwietnia organizuje Festiwal Ostryg.
Już około dziewiątej zaczyna padać. Po raz pierwszy musimy założyć kurtki od początku wyprawy. Mamy szczęście, jeśli chodzi o pogodę, Galicja słynie z wilgotnego klimatu.
Na szczycie ścieżka prowadzi przez zacieniony las. Po lewej stronie powinniśmy widzieć piękne widoki na zatokę od Vigo, ale dziś mgła przysłania wszystko. Idziemy ciągle na północ.
W odwrotnym kierunku idzie para w średnim wieku, rozglądając się po okolicy. Chyba kogoś szukają. Kobieta trzyma jakieś kartki.
Siadamy na szczycie wzgórza na odpoczynek. Przed nami zejście w dół, będzie łatwiej wystartować po przerwie niż pod górę.
Mija nas schodząc szybko w dół zdenerwowana kobieta z kartkami w ręce, a za nią idzie zrezygnowany towarzysz. Siedzimy, jemy, odpoczywamy.
Za parę minut kobieta z mapą jest z powrotem na górze. Podchodzi zasapana i pyta zrezygnowana gdzie jest wiadukt. Pokazuje nam go na powielonej małej mapie, ale go znaleźć w terenie nie może.
Pytamy dlaczego szukają tego wiaduktu.
„Bo jest na drodze do Santiago, tu mam bardzo dobrą mapę, powieloną”.
„Nic nie wiemy o wiadukcie. Dlaczego nie idziecie za strzałkami?” – pokazujemy jej na żółtą strzałkę na kamieniu.
„No cały czas ci to mówię” irytuje się mąż i zabiera jej powielone kartki.
„To jest dobra angielska mapa”. Próbuje protestować kobieta, ale macha ręką.
Nie jest chyba do końca przekonana o wyższości hiszpańskich znaków w terenie nad angielską mapą, nawet powieloną w kawałkach.
Jest coś w tych strzałkach, muszlach. Nie masz siły na myślenie, kombinowanie jak iść, widzisz strzałkę i już wszystko jest jak trzeba. No, ale trzeba się temu poddać, odpuścić sobie „ja wiem lepiej”. Garmina wyciągamy gdy sytuacja jest niejasna.
Niedługo wracamy na starą, znajomą drogę rzymską Via Romana XIX, która prowadzi na piękny stary most.
Sam, San w nazwie sugeruje, że upamiętnia świętego. Sporo tu jest nazw miejscowych z „sanpaio” lub podobnie. Pelaio lub Payo był młodym chłopcem w X wieku porwanym dla okupu przez muzułmanów. Zanim okup dotarł do Al Andalus poniósł już śmierć męczeńską. Czczony jest jako mały męczennik.
Oryginalnie rzymski, obecnie średniowieczny, historycznie ważny most nad rzeką Verdugo to najbardziej fotografowane miejsce na tym odcinku. Odegrał kluczową rolę w bitwie z wojskami Napoleona.
My wchodząc na most idziemy z południa, czyli na tym brzegu byli hiszpańscy obrońcy.
Wyobrażam sobie co widzieli Francuzi z drugiej strony:
„Po drugiej stronie rzeki stoją i coś wrzeszczą jakieś grupki cywilów, chłopi z widłami, studenciaki, baby wiejskie. Mundurów niewiele. To będzie szybka robota. Ale, ale … dranie rozebrali dwa przęsła w samym środku mostu. Trzeba to zbadać. Strzelają do nas! …”.
Tak się zaczęło. Jeżeli chcesz wiedzieć jak się skończyło czytaj dalej.
Lud kontra niezwyciężona armia – kliknij aby czytać dalej.
Otohistoria legendarnej bitwy nad rzeką Verdugo, w której chłopi galicyjscy dokonali masakry armii francuskiej.
Trwa francuska okupacja Galicji. Francuzi postanowili zrobić porządek w buntującej się Galicji i wyruszyli w sile 10 000 żołnierzy w kierunku Pontevedra.
Uprzedzeni Hiszpanie, nie mogą liczyć na swoją zdziesiątkowaną armie uwikłaną w oblężenia gdzie indziej, postanowili wziąć sprawę w swoje ręce. Kto mógł organizował pospolite ruszenie.
Postanowili wykorzystać naturalną obronę jaką stanowi rzeka Verdugo, na której były tylko dwa mosty w okolicy. W Sampaio rozebrali część mostu na środku rzeki. Okopali się napołudniowymbrzegu. Tylko część miała broń palną, reszta przyszła z tym co mieli w gospodarstwie czy warsztacie, byle było ostre lub dało się rzucić. Mieli też „armaty-samodiełki”.
Armaty te zbudowano w pomysłowy sposób z pnia dębu, które wydrążono i otoczono żelaznymi pierścieniami. Ładowane od przodu czym się dało, mimo że prymitywne, zamieniły Ponte Sampaio w piekło dla Francuzów.
Bitwa rozpoczęła się 7 czerwca 1809 roku od pojedynku artyleryjskiego między obydwoma brzegami, który spowodował liczne ofiary. Próbę przeprawy Francuzów przez rzekę ci obdarci cywile zamienili w krwawą masakrę. Nazajutrz Francuzi spróbowali przy drugim moście, ale z równie krwawym skutkiem i bez sukcesu. Trzeciego dnia, o świcie na brzegach rzeki Verdugo panowała dziwna cisza. Zwiadowcy donieśli, że Francuzów nie ma.
Oddziały marszałka Neya uciekły z powodu niemożności pokonania bitnych cywilów. Armia zahartowana w połowie Europy, dowodzona przez jednego z najlepszych ludzi Napoleona, uciekła, pokonana drewnianymi armatami i widłami w legendarnej bitwie, która zakończyła okupację. Galicja została wyzwolona.
Na podstawie https://www.elespanol.com/
Ciekawe byłoby trafić tutaj w okolicach corocznych obchodów rocznicy bitwy na początku czerwca. W tym czasie most ożywa rekonstrukcjami, paradami i uroczystościami.
W Pontevedra zobaczymy godny pomnik tego wydarzenia.
Most jest wąski, niemniej jednak jest on otwarty dla ruchu samochodowego, co wielu pielgrzymów zaskakuje.
Ciekawostka z mostu: wiadomość w gazecie lokalnej w 2022 roku:
Średniowieczny most Ponte Sampaio po raz kolejny uległ poważnym uszkodzeniom w wyniku uderzenia pojazdu. Do takiego zdarzenia doszło tu już wielokrotnie i potwierdza, że problem leży w tym, że na rogu, przez który pojazdy wjeżdżają na most, stoi kamienny słupek.
Najwyraźniej wielu kierowców nie zauważa obecności tego kamienia, dotyka go prawym tylnym kołem i traci kontrolę nad pojazdem, by ostatecznie uderzyć w most. Nawet bez rozbijania wiaduktu wielu kierowców regularnie uderza w ten kamień. „Może to być dziesięć lub dwanaście razy miesięcznie”. (?!)
Nie wiem co o tym myśleć. To przy tym moście ludzie z własnej inicjatywy przegonili kiedyś potężnego wroga, a teraz na tym samym moście dziesięć, dwanaście razy miesięcznie od lat obijają samochód o kamień? Nie ma tu już ani jednego z czymś ostrym?
Za mostem trasa wspina się stromo wśród starych domów i pięknych starych horreos -spichlerzy na zboże i kukurydzę. Mówi się, że w Galicji znajduje się ponad 30 000 tych spichlerzy, a niektóre pochodzą nawet z XII wieku.
Po drodze spotykamy wystawkę muszli pozostawionych przez pielgrzymów z całego świata i znajdujemy wśród nich też taką.
A kawałek dalej zostajemy cofnięci w stare czasy, żebym przestała narzekać i doceniła, że marsz po asfalcie to mały pikuś w porównaniu z tym, co kiedyś ludzi pokonywali na drodze.
Wypijamy solidne porcje błękitnego napoju Aquarius, dla odzyskania już wyeksploatowanej energii i idziemy w górę powoli, bo miejsce tyleż trudne, co piękne.
Śliskie od deszczu, błota i wieków polerowania nogami kamienie starej drogi Via Romana XIX. Podobno są tu ślady starych wozów ale nie potrafiliśmy ich rozpoznać.
Wychodzimy na kolejną przełęcz i idziemy do baru. W starej Capela Santa Marta we wsi Bertola podbijamy pieczątki.
Pojawia się możliwość pójścia jedną z dwóch tras – albo dalej wzdłuż drogi albo nieco dłuższą ścieżką wzdłuż rzeki, przez las. Ta druga okazała się jedną z ładniejszych i łatwiejszych leśnych dróżek od początku wyprawy.
W mieście znajdujemy nasz hotel – tak, tu mamy dwunoclegową przerwę. Z „risercza” wynikało, że jest tu dużo do zobaczenia.
Dziś wieczorem zaczniemy od gruntownego badania oferty gastronomicznej i poziomu browarnictwa.