Wypoczęci po dwóch nocach w hostelu Magallanes ruszamy w deszczu na Estacion des Autobusas, gdzie o 10.30 wsiadamy do autobusu do Cobreces. Po drodze leje non-stop ze zmienną intensywnością. Przejeżdżamy obok najpiękniejszej wioski w Hiszpanii, czyli Santillana del Mar. Nie wysiadamy, jak mieliśmy zamiar, bo nie zdążymy do albergue w Comillas, które ma tylko 16 miejsc. Przy dobrej pogodzie próbowalibyśmy jednak zwiedzić Santillana. W ulewie nawet najpiękniejsza wioska może nie zachwycić. Wysiadamy w Cobreces, zachodzimy do baru, gdzie zajadamy małe co nieco i w suchych warunkach ubieramy się przeciwdeszczowo – spodnie nieprzemakalne wykładane na buty, kurtki z kapturem.
Droga pod sporą górę, potem już po płaskim. Na wyższych partiach góry, na otwartej przestrzeni złapała nas burza. Nie wiadomo skąd przypomina nam się pieśń „Choć burza huczy wkoło nas, do góry wznieśmy skroń, nie straszny dla nas burzy czas, wszak silną mamy dłoń”, którą śpiewamy tym głośniej im głośniejsze są grzmoty. Nasz repertuar dzielnych pieśni i burza kończą się mniej więcej jednocześnie. Po drodze mijamy malownicze kamienne wioski, klasztor na wzgórzu, widoki przelotne na wzburzone morze.
Zatrzymujemy się w barze na piwo 0% i by odetchnąć. Moja przeciwdeszczowa kurtka Marmot, kupiona tanio na przecenie, przepuszcza śmiało wodę po około 30 minutach deszczu, do tego zabarwiła się od środka na nieusuwalny kolor zdrowego moczu. You get what you pay for – Dostajesz to za co płacisz, to powiedzenie sprawdza mi się tu dosłownie, nie ma co mieć pretensji. Spodnie Regatta sprawdziły się dobrze.
Dochodzimy do albergue w Comillas o 15.10 i okazuje się, że jest już „completo”. Mogliśmy więc zwiedzić Santillana mimo wszystko. Od hospitalero dostajemy mapkę z długa listą prywatnych pensjonatów. Zatrzymujemy się w pobliskim, o nazwie Aldea, za 30 euro (pokaż na mapie). Pokoiki nad restauracją, na pierwszym piętrze, ze wspólną łazienką, czysto.
Comillas to piękne, małe miasteczko z wielką architekturą. Bogactwo zbudowane na handlu z Ameryką stworzyło splendor, który przetrwał do dziś i od XIX wieku przyciąga bogatych wczasowiczów. Comillas było pierwszym miastem w Hiszpanii z elektrycznym oświetleniem w miejscach publicznych. Kilka wspaniałych budowli: pałac, uniwersytet papieski, ale najsławniejsza jest mała willa, 170 m 2 – El Capricio di Gaudi.
Przy wejściu do El Capricho na odwiedzających czeka zamyślony Gaudi.
Gaudiego znamy przede wszystkim z kościoła Sagrada Familia i innych wspaniałości w Barcelonie. Poza Katalonią istnieją zaledwie trzy jego budowle, wszystkie na trasach Camino de Santiago (dwa pozostałe to Casa Botines w Leon i pałac biskupów w Astorga na trasie francuskiej, opisane w Camino Frances – Leon do Santiago de Compostela).
Willę Kaprys Gaudi zaprojektował jako młody człowiek, zaraz po ukończeniu studiów. Jest to dom letni pochodzącego stąd prawnika i melomana Maximo Diaz de Quijano, który dorobił się fortuny na Kubie.
Wśród elementów ozdobnych najbardziej rzucają się w oczy motywy przyrodnicze i orientalne, jak w większości dzieł Gaudiego.
Słonecznik jest tu nie bez powodu. Roślina ta obraca się za słońcem i ten dom został zaprojektowany tak, by słońce jakby chodziło za jego mieszkańcem – a więc od wschodu sypialnia, łazienka, pokój śniadaniowy, potem jadalnia, pracownia, itd. Zleceniodawca był melomanem, jest więc mnóstwo detali nawiązujących do muzyki.
Quijano mieszkał w tym domu przez zaledwie 7 dni. Zmarł w swojej pięknej sypialni w wyniku niewydolności wątroby, w wieku zaledwie 44 lat. Zaufał początkującemu architektowi, dzięki czemu zapisał się w historii, a teraz ma nawet stronę na Facebooku, https://www.facebook.com/MaximoDonJuan/, gdzie przedstawia się tak:
„Z zawodu prawnik i pierwszy właściciel El Capricho. Moją pasją jest muzyka i botanika.”
Losy tej perełki architektonicznej po śmierci właściciela były kapryśne jak jej nazwa. W czasie wojny domowej budynek opustoszał, potem został sprzedany przez rodzinę przedsiębiorcom, którzy otworzyli tu restaurację, która się nie utrzymała. Dopiero w 2010 El Capricho zostało przekształcone w muzeum.
Nad miasteczkiem góruje neogotycki Pałac Sobrellano oraz Uniwersytet Papieski. Nie zdążyliśmy ich zwiedzić.
Człowiek, który stworzył to miejsce
Antonio López y López (1817-1883), chłopiec z ubogiej rodziny szlacheckiej, w wieku 14 lat wyemigrował na Kubę, gdzie z czasem zbił fortunę. Wrócił w rodzinne strony i dzięki swoim kompaniom handlowym pomnożył swój majątek na tyle, że jego dłużnikiem został król Hiszpanii. Na jego zaproszenie dwór królewski i inni możni zaczęli przyjeżdżać do chłodniejszego Comillas na lato, co spowodowało rozkwit miasteczka. Ściągnął do Comillas najlepszych architektów katalońskich tamtych czasów, którzy w atmosferze wolności twórczej zbudowali budowle sławiące miasteczko do dziś.
Postać Markiza Lopeza została przypomniana w XXI wieku w kontekście rozliczeń z niewolnictwem. Uznano, że ktoś kto czerpał korzyści z wykorzystywania pracy niewolniczej nie może mieć pomników, które usunięto, a nazwy ulic z jego nazwiskiem zmieniono, między innymi w Barcelonie.
W kościele San Cristóbal (XVII w.) niespotykany ołtarz – prosty drewniany krzyż i siedem drewnianych płaskorzeźb na pustej ścianie. Kościół został sfinansowany i zbudowany przez samych mieszkańców z powodu kłótni z gospodarzem starego kościoła. Mieszkańcy poświęcali jeden dzień w tygodniu na udział w pracach budowlanych. Budowa trwała ok. 40 lat. Wnętrze jest obecnie puste z bielonymi ścianami, ciekawym, sklepionym sufitem, brak ołtarzy. Pierwotnie kościół miał wspaniały barokowe ołtarze – wszystkie zostały spalone podczas wojny domowej.
Siedzimy wieczorem na placu koło kościoła San Cristóbal i przyglądamy się gromadzie bawiących się dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Wokół mnóstwo obcych ludzi, pielgrzymów, turystów. Te obrazki powtarzają się we wszystkich miasteczkach – dzieci ganiające swobodnie po placach w centrum, bez opieki. Może nam się tylko tak wydaje, może za firankami siedzą czujne mamy czy babcie. Czarnowłose, szczupłe, rozbiegane dzieciaki. No, ale najbliższy fast food jest chyba w Santander.
Kolacja w restauracji w naszym pensjonacie. Cieszę się z wielkiego talerza anchois z serem, ale, o naiwna, szybko przekonuję się, że ta sterta wynika z konstrukcji wypukłego talerza, a nie ilości rybek, których jest tyle ile rowków, tzn. niewiele.
Główna uroczystość w Comillas ma miejsce 16 lipca. Jest to święto Cristo del Amparo, patrona rybaków. Procesja nad morzem, tańce, specjalne pieśni.
Kliknij tutaj, aby obejrzeć
Ciekawostka: W czasie rekonkwisty żeglarze z Comillas wzięli udział w odbiciu Sewilli, gdzie odegrali wiodącą rolę w sławnym epizodzie zerwania łańcuchów na rzece Gwadalkiwir (3 maja 1248). Ta zapora była główną przeszkodą, która uniemożliwiała atak na miasto. Wydarzenie to znalazło odzwierciedlenie w herbach wszystkich miast kantabryjskich, które wysyłały statki do konfliktu: Laredo, Castro Urdiales, Santander, San Vicente de la Barquera i Comillas.
Herb Kantabrii
Herb Comillas
Wikipedia
Zrób to lepiej niż my
Na dokładne zwiedzenie miasteczka Comillas potrzeba więcej czasu niż jedno krótkie popołudnie. Ten fragment drogi po Santander należy zaplanować lepiej niż my to zrobiliśmy, żeby zmieścić i zobaczenie pięknej wioski Santillana de Mar i ciekawego Comillas bez pośpiechu.
Warto byłoby uwzględnić także sławną jaskinię Altamira z malowidłami naskalnymi, w pobliżu Santillana. Jednak tu trzeba na bieżąco upewnić się jakie są warunki zwiedzania. W naszym przypadku zobaczyć można było tylko replikę, a kolejki były długie.
Póki co obejrzyj ten piękny film przygotowany przez muzeum Altamira i przenieś się na 6 minut 20 000 lat w przeszłość.
Dla zainteresowanych podajemy zestawienie jaskiń z malowidłami naściennymi w północnej Hiszpanii
- Trzy jaskinie w kraju Basków: Ekain, Altxerri, Santimamiñe.
- Dziesięć w Kantabrii: El Castillo, Las Monedas, Las Chimeneas, La Pasiega, La Garma, Covalanas, El Pendo, Hornos de la Peña, Chufín i Altamira.
- Pięć jaskiń w Asturii: El Pindal, La Peña de Candamo, Llonín, La Covaciella i Tito Bustillo.