Dzień 11: Logroño – Santo Domingo de la Calzada

Autobusem jedziemy do Santo Domingo de la Calzada, czyli opuszczamy dwa zaplanowane etapy. Niestety omijajmy dwa ciekawe miejsca: Navarette i Najera.

Takie rozwiązanie wymagało odwołania tylko 2 noclegów. Gdybyśmy chcieli przejść wszystkie zaplanowane etapy musielibyśmy przestawiać wszystkie noclegi do końca trasy. Ogranicza nas także data lotu powrotnego, już kupionego.

„Inżynier Boga”

Santo Domingo de la Calzada powstało z życzliwości jednego człowieka – Domingo Garcia, mnicha, który poświęcił swoje życie opiece nad pielgrzymami. Osiedlił się tu w XI wieku jako pustelnik, na zupełnym pustkowiu, ale na drodze pielgrzymów. Starał się pomagać, jak mógł zmęczonym wędrowcom. Wykarczował las by poszerzyć drogę (calzada), zbudował most na rzece Oja, schronisko/szpital, następnie kościół.

Obok tego małego miejsca przyjaznego pielgrzymom urosło spore miasteczko (obecnie około 6000 mieszkańców) i wszystkie te inwestycje Domingo Garcii z XI wieku istnieją i funkcjonują do dziś. Schronisko, w którym założyciel służył jako pielęgniarz, kucharz, murarz, administrator i ewangelizator to teraz luksusowy hotel parador, a kościół obok to piękna katedra.

No, nie ukrywam – podoba mi się ten święty. Tacy ludzie – życzliwi, przedsiębiorczy pchają świat do przodu, a życie czynią znośniejszym.









Piękny pomnik Domingo de la Calzada – Ingeniero del Camino stoi w Burgos.  Podwinięte rękawy, robociarskie ręce, przyrząd mierniczy za paskiem. W Hiszpanii Santo Domingo de la Calzada jest patronem inżynierów.

Co ciekawe, coś z tej atmosfery życzliwości daje się tu odczuć i teraz. Wysiadamy z autobusu, sprawdzamy nawigację, a tu już zatrzymuje się obok nas mężczyzna i pyta, czy pomóc; w hostelu recepcjonista daje nam mapę, pokazuje, gdzie jest jaki zabytek, gdzie automatyczna pralnia, zaprowadza do pokoju, w którym jest ciepło; pytamy pewną panią o drogę, pokazuje i idąc przed nami jeszcze kilka razy się ogląda i pokazuje „skręć tu”, „idź prosto”.

No miło tu, czysto, ładnie i bardzo historycznie.

Santo Domingo de la Calzada – miejscowość

Miejscowość nosi imię założyciela – św. Dominika de la Calzada, mniej znanego niż jego późniejszy imiennik, św. Dominik Guzman, założyciel zakonu, który zgoła inne dziedzictwo po sobie zostawił. Co ciekawe, miejsca urodzenia obydwu Dominików dzieli zaledwie 120 km, obydwaj urodzili się w tej okolicy, w prowincji Burgos. Dzieli ich także ponad 160 lat. Urodzeni: de la Calzada w 1019, Guzman w 1171 roku.

Jakże inne kościoły reprezentowali: opieka, drogi, mosty, później stosy, katarzy.

Wiele tu zabytkowych budynków – gotyckie, renesansowe i barokowe bogate domy z herbami, chorągwiami. W jednym z nich są hodowane białe kury z historycznym rodowodem, które pracują w katedrze. Place, podcienia, mury miejskie. Bardzo przyjemne miejsce.

Katedra

Na teren katedry wchodzi się z boku, przez kasę, do krużganków, gdzie są stałe i czasowe wystawy. Stąd też wchodzi się na wieżę i do katedry.

Katedra, w której pochowany jest Domingo jest jednym z najważniejszych kościołów na Camino. Wspaniała katedra, której budowę rozpoczęto w XII wieku i przebudowywano aż do wieku XVI. Wielkie, wysokie wnętrze z pięknym ołtarzem, zorganizowane jak w typowym kościele pielgrzymkowym, który musiał pogodzić modlących się i grupy pielgrzymów odwiedzających relikwie, najczęściej w krypcie.

Nad grobowcem Domingo widać pracowały pokolenia.

Romański grobowiec znajduje się na poziomie starej ulicy – ​​ poniżej poziomu podłogi katedry. Na poziomie posadzki katedry widzimy gotycki grobowiec z rzeźbioną świecką sceną – dwaj ludkowie troskliwie okrywają zmarłego. Ileż troski jest w tych pochylonych kamiennych postaciach. To jeden z piękniejszych grobowców jakie widzieliśmy.

W transepcie, naprzeciwko grobowca, nad głowami stoi elegancki, podświetlony kurnik, a w nim biały kogut i kura. Podobno to potomkowie legendarnej pary drobiu z XI wieku, którą miasto adoptowało na pamiątkę jednej z najpopularniejszych legend Camino – o cudzie wisielca.

Legenda o drobiu i wisielcukliknij tu, aby ją poznać

To tu miał się zdarzyć „cud wisielca”. Rodzina niemieckich pielgrzymów do Santiago zatrzymała się na odpoczynek w gospodzie w tym miasteczku. Syn odrzucił zaloty córki karczmarza, a ta z zemsty włożyła do torby młodzieńca srebrny puchar i powiadomiła straże. Młodzieniec został oskarżony o kradzież i powieszony. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem ciało wisiało za miastem jako ostrzeżenie. Rodzice, opłakując stratę, poszli do Santiago. W drodze powrotnej chcieli pochować syna. Jakżeż się zdziwili widząc go żywego, choć wciąż wiszącego. Okazało się, że to święty Domingo podtrzymywał go za nogi. Rodzice poszli prosto do sędziego, aby zawiadomić o cudownym zdarzeniu. Siedzący nad obiadem urzędnik powiedział, że ich syn jest tak żywy jak ten oto drób na talerzu. Wtedy drób wstał i zapiał.

Miasto skrzętnie pielęgnuje pamięć o cudzie od stuleci – część szubienicy jest wystawiona w transepcie katedry nad grobem świętego, a potomkowie drobiu żyją sobie dostatnio na koszt miasta.

Spotkaliśmy się z tą legendą już w Portugalii i we Włoszech, ale nigdzie nie wspomina się o tym czy jakaś kara spotkała wredną kłamczuchę karczmarzównę.

Teraz wypasiony drób przechadza się w katedrze za szybą, nad głowami zwiedzających i gdacze jakby zaświadczając:   

 ”Tak było. Pradziad, już upieczony, razem z prababką uratowali tego chłopca. Zawsze byliśmy uczciwą rodziną”.

A gdy kogut zapieje to przy tej akustyce głos jego pięknie się niesie. Podobno usłyszenie tego koguta przynosi szczęście. Drób jest zmieniany, ma dyżury w klatce zgodnie z drobiowym BHP.

Wieża katedralna stoi w pewnej odległości od budynku katedry, gdyż poprzednie dwie zapadły się. Dopiero w tym miejscu można było zbudować odpowiednie fundamenty.

Święto Santo Domingo obchodzone jest od 10 maja przez kilka dni. Jest wiele imprez, w tym uczta po której następuje nocna procesja przez miasto.

Stała wystawa zbiorów katedralnych, między innymi wielkie, skomplikowane szopki bożonarodzeniowe przypominające trochę ideę z „Upadku Ikara” Bruegla. Wiele grupek zajętych swoimi sprawami, zajęci są bardzo, a tam gdzieś w tle Bóg się rodzi.

Gazetka parafialna informuje o uroczystości pierwszej komunii, do której przystąpiło dwoje dzieci.

Obiad w wielkiej jadalni obok głównego albergue. Tu mają w końcu zupę. To nasza pierwsza zupa na trasie – ziemniaczana z kawałkami papryki. Dobra i ciepła.

Zauważamy też, że poprawiło się zaopatrzenie w różnorodne piwa w Hiszpanii od naszego ostatniego pobytu w 2019 roku.

Na końcu sali grupa około piętnastu miejscowych seniorów robi ogłuszający hałas nad wielodaniowym obiadem. To jest dobry znak, kiedy wielu miejscowych je w jakiejś restauracji. Kończą, fundator idzie do baru zapłacić, dostaje rachunek, twarz mu z lekka tężeje, wyciąga kartę i płaci.

Na tej samej ulicy jest też nieźle zaopatrzony sklep sportowy, gdyby ktoś potrzebował coś uzupełnić.

apvc-iconOdwiedzin: 2841