09.10.2022, niedziela
Od czwartku obchodziliśmy w Lizbonie nasze złote gody przypadające w przyszłym tygodniu, z wszystkimi trzema synami.
Obeszliśmy pięćdziesięciolecie ślubu w sposób wymarzony, choć 50 lat temu nawet nie moglibyśmy o takim marzyć. Na wielu poziomach byłoby to w 1972 roku niemożliwe – paszporty, wizy, bilety, twarda waluta skąpo przydzielana. Teraz wystarczył pomysł i dobra wola wszystkich i wszystko mieliśmy załatwione w ciągu paru godzin. Czyżby jednak „wszechświat bez wątpienia był na dobrej drodze?” Przynajmniej na tym odcinku – tak.
O trasie Fishermen’s Trail dowiedzieliśmy się od młodego Niemca, którego spotkaliśmy trzy lata temu na hiszpańskim Camino Via de la Plata. Dziś ruszamy na tę planowaną od dawna pieszą wyprawę po krawędzi Europy, brzegiem Atlantyku.
Zanim ruszymy, posłuchajmy o tutejszym morzu, żeby sobie przypomnieć czyimi śladami będziemy tu chodzić, kto te ścieżki wydeptał przez stulecia.
“Cancao do Mar” czyli “Pieśń morza”, w tradycji fado w wykonaniu Dulce Pontes, o okrutnym morzu.
Pójdziemy z południa na północ. Większość osób idzie z północy na południe, gdyż tak wydaje się logiczne, jeżeli przylatuje się do Lizbony i północne wejście na szlak w Porto Covo znajduje się odległości 2 godzin jazdy autobusem od stolicy.
Dojazd na południowy koniec/początek trasy – kliknij tutaj po praktyczne porady
Warto jednak bardzo dokładnie zaplanować jak się będzie wracać. My mieliśmy lot powrotny z Lizbony w następną niedzielę wieczorem i po przestudiowaniu rozkładów jazdy autobusów i pociągów z wiosek na południu do Lizbony odkryliśmy, że nie ma w tym dniu połączenia z wystarczającym zapasem czasu by bez stresu dotrzeć na lotnisko. Z Porto Covo na północnym końcu trasy było kilka połączeń do stolicy, no i to tylko 2 godziny jazdy. A więc pójdziemy z południa, na północ, można powiedzieć – na autobus w niedzielę.
Po wstępnym rozeznaniu połączeń na https://www.rome2rio.com trzeba upewnić się na stronach konkretnych przewoźników, że dane połączenie w danym dniu istnieje i koniecznie kupić i dla pewności wydrukować bilety. Na szlaku z jakością wifi bywa różnie, strony państwowego przewoźnika autobusowego często nie działają. Według oficjalnej informacji kierowcy autobusów dalekobieżnych nie sprzedają biletów, ale widzieliśmy jak jednak sprzedawali, gdy były wolne miejsca.
Pociągi – Comboios de Portugal
My przylecieliśmy do Lizbony i teraz, już tylko we dwójkę, pociągiem ze stacji Entrecampos jedziemy do Lagos, z przesiadką w Tunes.
Koleje portugalskie pozostawiają wiele do życzenia. Informacje o peronach w jednym kącie skomplikowanej stacji, pociągi nie wyświetlają się na peronach, są jedynie zapowiadane na krótko przed wjazdem na peron. Wagony w drugim, lokalnym pociągu, marne. Stacje nie zapowiadane. Napisy na stacjach tylko w okolicy budynku, a pociąg długi. Przy przesiadce to jest problem. Na szczęście konduktor chyba nauczony doświadczeniem pyta przed Tunes wysiadających, dokąd jadą i nam kazał zostać w pociągu, gdy chcieliśmy wysiąść za wcześnie. Konduktor w lokalnym pociągu mówi dobrze po angielsku. To zaskakuje w Portugalii, jak wiele osób mówi przyzwoicie po angielsku w usługach, zwłaszcza w porównaniu z Hiszpanią.
Lagos
W Lagos – zaskoczenie. Spodziewaliśmy się jakiejś małej mieściny, a tu gwarny kurort.
Restauracje i bary pełne ludzi. Miasto w okresie wielkich odkryć było portem dla statków i towarów z nowo odkrytych ziem.
Ma też zabytek z 1444 roku, którym nie bardzo się chwalą – pierwszy w Europie targ niewolników (Mercado de Escravos). Mała ekspozycja, dla niektórych recenzentów z Tripadvisor zbyt pobieżnie traktująca temat, dla innych poruszająca tylko z powodu tego, że to tu zaczęła się ta karta europejskiej historii i ekspozycja muzealna niczego do tego faktu nie musi dodawać. Muzeum mieści się w jednopiętrowym budynku z podcieniami, w centrum.
Pomnik króla Sebastiana I na placu przed ratuszem w Lagos jest trochę dziwny.
Młody chłopak, jakby na wpół rozebrany motocyklista czy kosmonauta, zdjął właśnie kask z głowy. To ciekawa postać, a los jego jest pouczający.
Sebastianizm – mit, o którym się dowiesz kilkając tutaj
Była epoka wielkich odkryć, rozwoju. Dawno zapomniano o wyprawach krzyżowych. Sebastian, surowo wychowany przez jezuitów, uważał się za kapitana Chrystusa, którego przeznaczeniem było zwycięstwo nad muzułmanami i odtworzenie heroicznej przeszłości Portugalii. Gdy objął władzę przeznaczył wielkie środki finansowe na realizację tej ambicji. W 1578 roku Sebastian I poprowadził wielką armię portugalskich i międzynarodowych awanturników na Maroko, gdzie zaatakowani muzułmanie roznieśli ją w mig, a król zaginął. Pomnik w Lagos upamiętnia ostatnią mszę przed wyruszeniem na wojnę, celebrowaną podobno właśnie tutaj, w której młody król (24 lata) wziął udział.
Od tej nieszczęsnej wyprawy zaczął się upadek Portugalii i wiele lat rządów królów hiszpańskich w tym kraju. Mit, że król przeżył bitwę dał początek mesjanistycznemu mitowi sebastianizmu, według którego Sebastian ma pewnego poranka wyłonić się z mgły i znów wszystko będzie piękne, a Portugalia wielka. Jak król Artur w Anglii czy Barbarossa w Niemczech. Dlaczego za nim tęsknili, śpiewali o nim tęskne pieśni fado, skoro sprowadził klęskę na kraj? Zanim to zrobił wprowadził wiele rozwiązań państwa opiekuńczego – stypendia dla biednych, ale zdolnych, sierocińce, szpitale, pożyczki dla rolników, stworzył nowe prawa.
Nic dziwnego, że kiedy powstał ten pomnik w 1973 roku było wielkie oburzenie. To tak ma wyglądać król wybawiciel wyłaniający się z mgły?
Warto dokładnie zbadać wszystko co ma do zaoferowania Lagos, jeżeli zostaje się tu na parę dni. Zależnie od sezonu są tu wycieczki łódką do jaskiń, oglądanie delfinów w oceanie, plaże, piękne widoki.
Hotel Riomar jest blisko centrum (zobacz na mapie). Krótki odpoczynek i idziemy coś zjeść w craft beer pub, blisko hotelu. Bardzo dobre żeberka i bardzo dobre piwo IPA. Spacer po miasteczku, lody. Nie mamy siły na intensywne zwiedzanie po dwóch dniach biegania po górkach Lizbony, wielu godzinach w pociągu i przed tygodniem marszu po klifach i diunach.
Przyjemny koncert trzech muzyków reagge na placu. „Who says you can’t do it?” „I kto mówi, że nie dacie rady?” – śpiewają. Dla wzmocnienia przekonania, że damy radę nieznanej trasie idziemy znów do craft beer pub i już po drugim piwie wszystko jest znów takie jakie być powinno. To znaczy, we can do it, damy radę.
Wieczorem wszyscy trzej synowie przysłali sms-y, że „dol” i „doj”, co w naszym rodzinnym narzeczu oznacza, że dolecieli i dojechali do domów. Pozostało to z czasów ich studiów, kiedy uznali, że pisanie „dojechałem, doleciałem” po wyjeździe z domu to zbyteczny wysiłek, skoro cała treść jest w tych trzech pierwszych literach. My na pieszych wyprawach piszemy im co wieczór „dosz”.